Rzadko kiedy zdarza się, żeby muzyka filmowa była w stanie obronić się sama bez jednoczesnego patrzenia w ekran. W większości przypadków podziela los zużytych chusteczek higienicznych i ląduje w przysłowiowym koszu na śmieci odchodząc zrazu w niebyt. Zazwyczaj jej żywotność nie przekracza całkowitej długości filmu, który powinna wiernie i rzetelnie ilustrować. Perfume – ścieżka dźwiękowa – mocno pachnie sukcesem artystycznym, natomiast mniej komercyjnym, co oczywiście nie oznacza, że mamy tutaj do czynienia ze zjawiskiem zwanym po prostu sztuką dla sztuki. Ten soundtrack zwyczajnie idealnie mieści się w każdym kadrze filmu, ba!, przewyższa jego całkiem sugestywne obrazy jeszcze bardziej wymownymi dźwiękami, metaforycznie rozrywając siłą wyrazu jego perforację w niejednym miejscu.
Podobnym przykładem supremacji muzyki filmowej nad obrazem jest wydany ponad dziesięć lat wcześniej soundtrack Needful Things, gdzie niezwykle oryginalna, oparta na najlepszych klasycznych wzorcach (Requiem W.A. Mozarta) partytura Patricka Doyle'a ratuje z całą swą powagą przeciętną adaptację znakomitej powieści Stephena Kinga przed totalną klapą. Istotnie ten, nazwijmy to językiem przemysłu perfumeryjnego, wsad muzyczny pełni zawsze pierwszorzędną rolę w kwestii należytego udźwiękowienia produktów przemysłu filmowego. Najlepszymi wzorami uświetnienia wizji fonią są modelowe, moim zdaniem, ścieżki dźwiękowe Tangerine Dream (Sorcerer), Ennio Morricone (The Mission), Angello Badallamenti (The Twin Peaks i Mulholland Drive), Johna Carpentera (Escape From New York), Hansa Zimmera (Gladiator), Vangelisa (The Conquest Of Paradise) oraz wspomnianego wcześniej Patricka Doyle'a (Needful Things).
O sukcesie Pachnidła świadczy zarówno doborowa obsada muzyków – orkiestra filharmonii berlińskiej pod batutą Sir Simona Rattle'a, narodowy chór łotewski dyrygowany przez Kristiana Jarvi, solistki i soliści operowi – uznani kompozytorzy tzw. elektroniki (Johnny Klimek) i ścieżek do filmów (Rheinhold Heil), jak i niepowtarzalne tematy muzyczne tryskające świeżymi pomysłami i oryginalnymi nawiązaniami do klasyki minionego stulecia. Niewyraźne ikony klasyków Chaczaturiana, Góreckiego i Ravela majaczą gdzieś w tle tej muzyki podobnie jak przedstawiony na awersie okładki płyty cień kobiety z wyrwą w ciele krwawiącą obficie płatkami róż. Pachnidło łączy skutecznie dwa różne fronty muzyczne – elektroniczny i klasyczny – nie zagłuszające się wzajemnie gradem dysharmonicznych dźwięków, a raczej łatwo przenikające się oraz tworzące jednolite i spoiste faktury mające potencjał wielkich dzieł muzyki poważnej.
Ze względu na niewiarygodną spójność i nierozerwalność tematyczną poszczególnych sekwencji Pachnidła nie mam najmniejszego zamiaru próbować przeprowadzać prywatnej wiwisekcji na TAKIM dziele sztuki. Nie nazywam się Herbest West, który zwykł kroić wszystko lub prawie wszystko, co się przestało ruszać i wskrzeszać TO i OWO na nowo do życia dla własnej pseudonaukowej satysfakcji. Zachowuję umiar i względy szczególnego szacunku wobec niezwykłych tworów (nie potworów) ludzkiej wyobraźni takich jak TEN omawiany tutaj przeze mnie. Natomiast, wszystkich zainteresowanych koncepcyjną stroną Pachnidła odsyłam do szczegółowej recenzji autorstwa Mike'a Brennana na witrynie SoundtrackNet-u.
Niemniej, nie omieszkam poczynić kilku pochlebnych uwag pod adresem filharmoników z Berlina, żeby można było przypisać mojej pisaninie cechy recenzji. Przechodząc więc do rzeczy, orkiestra gra od początku do końca z niesamowitym wyczuciem nastroju, feelingiem i świadomością przekazania istotnych dla filmu niuansów jak bicie serca ('Grenouille's Childhood'), niemy zachwyt nad kobiecymi wdziękami ('The Girl With The Plums'), rozchodzenie się woni perfum i różnych innych zapachów ('The 13th Essence', 'Moorish Scents', 'The Perfume'), rosnące napięcie ('Meeting Laura', 'The Method Works!', 'Grasse In Panic', 'Laura's Murder') czy fala ekstazy przepływająca przez tłum pogrążony w finalnym uniesieniu ('The Perfume', 'The Crowd Embrace'). Nawet sopranistki nie zawodzą tylko uwodzą zmysłowym śpiewem – dalekim od patetycznych egzaltacji operowych w wagnerowskim wydaniu – niesionym uskrzydlonymi dźwiękami orkiestry symfonicznej, która gra jakby była prowadzona drugą parą niewidzialnych rąk śp. dyrygenta Herberta Von Karajana znanego z najznamienitszych beethovenowskich interpretacji (por. Beethoven 9 Symphonien, Beethoven Famous Overtures).
Pachnidło upaja całą perfumerią fantastycznych dźwięków, których rozbrajający ton obnaża najskrytsze emocje słuchacza powodując, iż jego dusza ląduje na ramieniu, a serce otwiera się w bezbronnym geście oczekiwania na spełnienie. Nieuchwytne – jak nierealny obraz Femme Mirage powstały w umyśle niepoprawnego marzyciela – podrażniają czule zmysły wprawiając jego samego w stan błogiego zawieszenia, z którego nawet przejmująca cisza po odtworzeniu całości materiału nie jest w stanie go wytrącić. Tak więc, gdy w końcu ta odurzająca aromatem czerwonych róż godzina mija, pozostaje tylko przyjemnie świeże wspomnienie tego, czym naprawdę pachnie rozkosz.