Nieprzypadkowo Francuzi nazwali swój zespół Lonewolf. Bazując na stylistyce swoich idoli muzycy ubrali swoją muzykę w całkiem przyjemne odzienie. Niestety, nie miałam okazji zapoznać się z pozostałymi krążkami grupy, ale już sama nazwa prosi się o włożenie płyty do odtwarzacza i wysłuchanie, co też ci panowie mają do powiedzenia w kwestii heavy metalu. Na „Raised on Metal” jest niesłychanie wiele nawiązań do piratów z Running Wild – muzycznie, jak i wokalnie, choć tu pod tym kątem jest bardziej agresywnie i z pazurem. Muszę przyznać, że Lonewolf czerpie garściami z Running Wild, co stawia sprawę w innym świetle – znajdziemy tu multum porównań, ale grupa prezentuje prawdziwy, rasowy heavy metal, może nie najoryginalniejszy, ale taki, którego z miłą chęcią można posłuchać. Zacznijmy jednak od początku.
Płytę otwiera „Unleash the Wolf” - wbijający w fotel numer z ostrymi riffami, które atakują słuchacza z niepohamowaną siłą oraz pędzącą niczym błyskawica perkusją, a przede wszystkim porywający. Nie sposób oderwać się od jego słuchania. Jak dla mnie jest to udany wstęp i jak najbardziej na miejscu. Jeszcze to widmo załogi Rolfa Kasparka… Pełen odlot. „Souls of Black” to charakterystyczna piosenka heavy metalowa o stonowanym brzmieniu, z wibrującymi gitarami i chóralnym, gardłowym wokalem. Natomiast „Through Fire, Ice and Blood” wymiata pod każdym względem. Tak się robi prawdziwy heavy metalowy hit. Perkusista wali niemiłosiernie w bębny, gitarzyści dają upust swoim umiejętnościom i czuć klimat z klasycznych albumów Running Wild. Utwór tytułowy gna niczym „Masquerade” i daje nam solidną dawkę speedowego grania bez żadnego odpoczynku. Jest to jeden z moich faworytów jeśli chodzi o omawianą płytę. W „Flight 19” zespół zwalnia nieco tempo, jest odrobinę gorzej niż wcześniej, ale nie tak tragicznie jakby się mogło wydawać. Całość ratuje świetna solówka. „Extinction of the Stars” to w dalszym ciągu szybkie granie, które nie pozwala złapać tchu. Jest moc! Ale niestety trwa zbyt krótko. „Evil” buduje ekscytujące napięcie, trwające do końca piosenki. „Skinless Smile” to w dalszym ciągu stylistyka nawiązująca do niemieckich piratów. Utwór w zasadzie niczym się nie wyróżnia. Perkusja jedynie nadaje szybkości w tej piosence, jak i na całym longplayu. „No God, No Master” ciągnie ciężki wózek, który wyładowany jest mięsistymi riffami. Uff! Robi się gorąco! W „Dark World Order” jest mega drapieżnie, nośnie i z całą gamą skopiowanych riffów od Running Wild.
Cóż, taki już urok Lonewolf. Nie mam im tego jednak za złe. Jako bonus dostajemy dwie piosenki. Pierwsza z nich, „Swansong” to typowy dla gatunku klimat z agresywnym wokalem na pierwszym planie. Drugi w kolejności dodatkowy utwór, „Demon’s Call”, brzmi niczym tajfun niszczący wszystko na swojej drodze. Niszczycielska siła spustoszyła umysły słuchaczy, którzy tak na dobrą sprawę będą wracać do „Raised on Metal”. Ja zaliczam się do tej grupy. Bardzo podoba mi się ten album, ta szybkość, no i przede wszystkim solówki, które są dopracowane i pasują idealnie do wykonywanej przez zespół muzyki. Prawdziwy true metalowiec, który ubóstwia Running Wild znajdzie tu odbicie swoich idoli. Osobiście bardzo polecam.