Holenderscy rzeźnicy z Asphyx wracają po czterech latach z nową płytą zatytułowaną „Incoming Death”. Ostrzeżenie: „strzeżcie się śmierci!”. Grupa do życia została powołana w 1987 roku. Po licznych zmianach składu, przerwie w działalności, wróciła w 2007 roku, po czym wydała „Death… The Brutal Way” (2009). Postanowiłam zapoznać się z ich ostatnim krążkiem. Nie miałam styczności z tym bandem, więc ich muzyka była dla mnie nowością.
Asphyx gra brutalny do bólu death/doom metal. Jak na zespół z takim stażem, ich dziewiąta płyta jest niezłą rąbanką, przy której można rozwalać krzesła, rzucać talerzami czy czymś co się ma akurat pod ręką. Można też wtórować krzykaczowi, którym jest Martin van Drunen. Co kto woli. Ja nie obstawiałabym żadnej z tych opcji – szkoda, i gardła, i dóbr materialnych.
„Candiru” - czyli innymi słowy: wandelia – pasożytnicza ryba z dorzecza Amazonki. Nie powiem, ale temat muzycy wybrali znakomity jak na rozkręcenie tej zabawy ze śmiercią. Jeśli tylko przeżyjecie spotkanie z ową rybą to zapraszam na kolejne dania znajdujące się na tym longplayu. No a że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to i tu się to sprawdza. Z każdą kolejną minutą jesteśmy katowani oszalałą perkusją, ostro tnącymi gitarami i przeraźliwym wokalem. „Division Brandenburg” wita nas doomowymi wstawkami, po czym do gry przyłącza się wokalista i porównań do death/doom metalowych klasyków jest tu co niemiara. W ciągu tych trzech minut niewiele się dzieje – w głównej mierze perkusista daje upust swoim emocjom i wali w bębny ile sił w rękach i nogach. Machinalny „Wardroid” bazuje na heavy metalowych riffach z dodatkiem głębokiego growlu, co przypomina mi tu trochę Bolt Thrower. Wraz z pierwszymi akordami „The Feeder” zaczynamy wycieczkę w rejony energetycznego death metalu z dodatkowo uzupełniającym duchem lat 80-tych. Staranne, thrash metalowe brzmienie, „brudny” growl, szybkie riffy, punk rockowa perkusja – brak nudy zapewniony. Przy „It Came from the Skies” możemy nieco poszaleć; jest mega deathowo, a growlujący van Drunen powala na kolana. „The Grand Denial” to prawdziwa doomowa perełka. Nie dość, że trwa 7 minut, to jeszcze jest totalnie odlotowa. Nawet Candlemass by się nie powstydził umieścić takiego kawałka na „Nightfall” czy „Ancient Dreams”. Teraz czas na utwór tytułowy. Jak sama nazwa wskazuje: „Nadchodząca śmierć”. No, więc… Jesteście gotowi na śmiercionośne riffy spod znaku Asphyx? Bo ja tak. Jest to zarazem najkrótszy song na płycie, ale bardzo treściwy. Perkusista łomocze niemiłosiernie, aż do rozwalenia bębnów i złamania pałeczek, gitarzysta mu dorównuje, a wokalista tylko uzupełnia pełną oszalałych riffów piosenkę. „Forerunners of the Apocalypse” brzmi już wolniej, powiedziałabym, że znów mamy tu nawiązania do twórczości Bolt Thrower. Po takim łomocie należą się chwile, by odsapnąć od takich dźwięków. „Subterra Incognita” - ten 5-minutowy utwór cechuje powolny, mozolny wstęp i takie same zagrywki. Jest naszpikowany riffami wprost z najlepszych płyt (tutaj znów pozwolę sobie o takie porównanie) Candlemass. I ten akustyczny koniec… Przedostatni jest „Wildland Fire” - typowe death metalowe granie, okraszone doomowymi wstawkami. Tutaj też mamy podobieństwo do Brytyjczyków z Bolt Thrower. W opus magnum, czyli „Death: The Only Immortal” zespół pokazał na co go stać. A stać go na wiele. W ciągu tych ośmiu minut muzycy prezentują nam walcowaty do bólu doom metal, a growl jest tu bardzo dojrzały, głęboki i mroczny. Kiedy słucham tej piosenki to kojarzą mi się klasyczne albumy Bathory, np. „Blood Fire Death”.
Jako całość „Incoming Death” wypada bardzo dobrze. Są na nim liczne zmiany tempa i różnorodnie brzmiący growl. Z miłą chęcią sięgnę po więcej, po wcześniejsze płyty Asphyx. Polecam tę „Nadchodzącą śmierć”! Jeszcze jedno: okładka zrobi furorę na całym świecie.