Pierwszy koncertowy album kanadyjskiej pieśniarki ujrzał światło dzienne w okresie, w którym sporo działo się w życiu artystki. Niedawno wydany piąty album "The Book Of Secrets" (1997) bił rekordy popularności na całym świecie (m. in. 17 miejsce na liście Billboard, 3 oczko w Kanadzie, 9 lokata w Nowej Zelandii), osiągając status podwójnej platyny. Krążek tak oczarował światową publiczność, że nawet MTV wyemitowało klip do "The Mummer's Dance", pierwszego singla promującego płytę. Wyprzedane bilety sprawiły, że żal było tego nie zarejestrować, czego materialnym skutkiem jest podwójny album stanowiący zapis z dwóch występów: w Paryżu (nagrany 19 kwietnia 1998 roku w Salle Pleyel) oraz Toronto (nagrany 3 i 4 maja 1998 roku w Massey Hall). Podczas miksowania albumu w życiu Loreeny zdarzyła się niespodziewana tragedia: w lipcu 1998 roku w zatoce Georgian Bay (prowincja Ontario w Kanadzie) utonął wraz z dwoma innymi osobami Ronald Ress, jej narzeczony. Po tym wydarzeniu artystka założyła fundację o nazwie "Cook-Rees Memorial Fund For Water Search and Safety", mającą na celu nie dopuszczenie, by podobne wypadki zdarzały się w przyszłości, zaś wszystkie dochody ze sprzedaży "Live In Paris And Toronto" przeznaczyła na rzecz tej fundacji. W sumie udało się zebrać 3 miliony dolarów. Po jego wydaniu artystka ograniczyła mocno działalność studyjną i koncertową (jej następny krążek został wydany dopiero 7 lat później, w 2006 roku).
Wracając do rzeczonego albumu, jego zawartość jest co najmniej zaskakująca, bowiem, oprócz zagranego w całości "The Book Of Secrets", mamy starsze utwory, po które artystka sięgnęła, tyle, że są to songi jedynie z dwóch poprzednich zestawów: "The Visit" (aż 6 utworów) oraz "The Mask And The Mirror" (3 utwory). Brakuje tu przedstawicieli "Elemental" (1985), "To Drive the Cold Winter Away" (1987) oraz "Parallel Dreams" (1989). Nie dziwi natomiast zagranie pełnej zawartości wielokrotnie nagranadzego "The Book Of Secrets". Myślę, że wybór takich, a nie innych piosenek podyktowany był nie tylko stopniem popularności tychże, ale również miarą jakości artystycznej. W tym kontekście wybór porywającego "Santiago", przebojowego "The Bonnie Swans", nostalgicznego "The Old Ways", czy dynamicznego "All Souls Night" wydaje się być oczywisty.
Sumując całą zawartość „Live In Paris And Toronto” mam nieodparte wrażenie, że wszystko tu do siebie pasuje: "Santiago" do "The Mummer's Dance", czy "The Lady of Shalott" do "Dante's Prayer". A zatem owe braki nie są nazbyt odczuwalne, bowiem słuchacz otrzymuje repertuar, który wzajemnie nie tylko uzupełnia się, ale i stanowi zestaw muzyki najwyższej próby z szuflady folkowo-celtyckiej z domieszką blisko i dalekowschodnich klimatów.
Zespół kanadyjskiej pieśniarki pokazuje niesamowitą wirtuozerię, szczególnie wiolonczelista. Sama Loreena nie pozostaje w tle, ale jaśnieje pośród towarzyszących jej muzycznych kompanów. Często czaruje słuchaczy swoim anielskim głosem (szczególnie w "The Lady Of Shalott"), porywa publiczność grając na akordeonie w osławionym "The Mummer's Dance", czy wprowadza chwile zadumy w pięknym, nostalgicznym temacie "Dante's Prayer", zaś towarzyszący słuchaczowi wielki entuzjazm publiczności sprawia, że całego albumu słucha się z ogromną przyjemnością.
Album otwiera dźwięk harfy, do której dołącza gitara akustyczna. Po krótkim wstępie w postaci "Prologue", publiczności serwowany jest przebojowy, wspomniany przeze mnie "The Mummer's Dance", który tu zagrano z większym przytupem niż w wersji studyjnej, a głos wokalistki śpiewa z większym zaangażowaniem emocjonalnym. Następny "Skellig" niewiele nowego wnosi. Fajnie płynie duet skrzypiec i harfy. To samo dotyczy jego sukcesora, "Marco Polo". Epicki "Highwayman" został wypełniony większym ładunkiem emocjonalnym niż jego wersja studyjna, choć bez znacznych różnic aranżacyjnych. W "La Serenissima" Loreena czaruje swoją harfą, która tworzy fajny duet ze skrzypcami. "Night Ride Across Caucasus" wyróżnia śię fajną solówką gitary akustycznej, zaś w "Dante's Prayer" Loreena czaruje słuchaczy swoim pianinem i głosem, uzupełnianym przez piękne skrzypcowe tło. Cudo! I tak zleciała pierwsza płyta.
Drugi krążek otwiera dalekowschodni "The Mystic's Dream" z urozmaiconą sekcją rytmiczną. Rumieńców dodają świetne solówki gitary akustycznej. Kolejne danie to porywająca tradycyjna pieśń o hiszpańskim mieście Santiago de Compostela, którą tworzy główny temat zaśpiewany przez gwiazdę wieczoru oraz ekscytującą solówkę skrzypiec, uzupełnioną pędzącą sekcją rytmiczną. Na koniec wykonania popisy wirtuozerskie zespołu spotkały się z entuzjastyczną reakcją publiczności. Następnie przychodzi czas na wyciszenie kiedy artystka na swej harfie czaruje dźwiękami nostalgicznego "Bonny Portmore". Po nim w instrumentalnym "Between The Shadows" harfa i skrzypce tworzą duet, który wspaniale łączy się podczas refrenu. Kolejne duchowe danie to magiczny "The Lady Of Shalott", jeden z najdłuższych utworów na płycie, w którym artystka czaruje słuchaczy swoją harfą. Kolejne prezentowane dzieło to "The Bonny Swans", w którym wyeksponowano gitarę elektryczną grającą główny temat. W ostatniej części utworu wspomniana gitara wchodzi w zażarty dialog ze skrzypcami, który wieńczy wspólne zagranie głównego motywu w utworze. Po prostu mistrzostwo! A dalej jest jeszcze piękniej, bowiem otrzymujemy melancholijny, zaprawiony nutką irlandzkiego folku, "The Old Ways". Tu wszystko porusza: tekst, melodia, klimat. Po nim następuje zmiana nastroju w postaci radosnego "All Souls Night", którego tło tworzą bongosy, gitara elektryczna i dudy. Na domknięcie albumu słuchacz otrzymuje czarującą na harfie Loreenę w postaci "Cymbeline". Kiedy kończy się utwór i oklaski milkną, słuchacz otrzymuje tak jakby dalszą część utworu, której melancholijna melodia stylizuje na "The Old Ways". Delikatne tło tworzą rozmarzone skrzypce, przywodząc na myśl chwile, które bezpowrotnie zniknęły na drogach czasu. Słuchając go, mam nieodparte wrażenie, iż to smutne zakończenie było dedykowane zmarłemu narzeczonemu artystki. Słuchacz zostaje w takim nastroju, aż w odtwarzaczu zamilkną ostatnie dźwięki tej nostalgicznej pieśni.
Reasumując można powiedzieć, że mamy tutaj ponad 1.5 h wybornie wysmażonej folkowo-światowej sztuki malowanej dźwiękami. Na aplauz zasługuje nie tylko świetna produkcja, ale i jakość wykonawcza każdej ścieżki na płycie. Cały zespół pokazał niedościgniony kunszt i klasę charakterystyczną tylko dla najlepszych. Sama artystka niewiele mówi podczas występu, skupiając uwagę publiczności głównie na muzyce. Mimo to jej powstawiane gdzieniegdzie krótkie opowieści o danym utworze wprowadzają szczyptę wiedzy o jej inspiracjach, co dodatkowo dodaje kolorytu całemu zestawowi.
Mimo, iż ryzyko kupowania tzw. "koncertówek" polega na tym, iż zaprezentowane utwory nie będą aż tak dobre, jak i studyjne odpowiedniki, tak w przypadku Loreeny McKennitt i spółki ryzyko to spada do zera, bowiem piosenki wypadają nawet lepiej niż ich studyjne odpowiedniki. Zmiany kosmetyczne nastąpiły w "All Souls Night" (zabrakło tam dud), zaś tekst "Skellig" nieco zmieniono. Owe różnice wyszły utworom na dobre. Wszystkie songi zagrano z większym zaangażowaniem, czego wyrazem jest wirtuozeria i wyczucie smaku, szczególnie wiolonczelisty i gitarzysty, których duety za każdym razem zachwycają. Nie inaczej jest w przypadku samej gwiazdy wieczoru, która czaruje swoją harfą i głosem, a tam gdzie trzeba, potrafi też porwać publiczność.
Album polecam wszystkim, którzy nie tylko nie słyszeli artystki na żywo, ale tym, którym twórczość tej kanadyjskiej muzy jest nieznana. Jeśli nieobce są Wam folkowo-celtyckie klimaty podlane soczystym sosem wirtuozerskiej nuty, ta płyta spodoba się Wam. Absolutnie wspaniały i zachwycający album!