Połowa lat 90-tych. Będąc pod wielkim wrażeniem składanki "The Best Of...And Beyond" (1992), wszedłem do sklepu muzycznego z zamiarem zapytania o kolejne dostępne krążki grupy Foreigner. Sprzedawca oddał w moje ręce dwa albumy: "Unusual Heat" i "Mr. Moonlight". Nie znając ani jednego, ani drugiego wybrałem w ciemno Pana Cień-Księżyca. I nie zawiodłem się.
Od pierwszego przesłuchania album wpadł mi w ucho dzięki łatwo przyswajalnym melodiom. Krążek wypełniają zarówno świetne rockery ("White Lie", "Under The Gun"), jak i nostalgiczne, najwyższej próby ballady ("Until The End Of Time", "I Keep Hoping", "Hand On My Heart"). Między nie wcisnięto kilka numerów typowo AOR-owych ("All I Need To Know", "Rain", "Running The Risk") oraz prog-rockowych ("Real World"). Jedynie wydaje się, że instrumentalny "Big Dog", pasuje do tego albumu jak krawat do świni. Ciężko mi było przebrnąć przez tę istną kakofonię instrumentów dętych i warczenie tytułowego Wielkiego Psa. W zasadzie to jedyny numer do całkowitego wywalenia z krążka.
Dogłębne przesłuchanie "Mr Moonlight" nasuwa kilka dodatkowych uwag dotyczących m.in. aranżacji, w ramach których zespół ograniczył do minimum różnorodność brzmień gitarowych (w większości kompozycji dominuje gitara akustyczno-elektryczna), przez co Foreigner na tym albumie bardziej brzmi jak formacja pop rockowa, niż hard rockowa. W konsekwencji trudno opędzić się od wrażenia pewnej powtarzalności, bowiem każdy utwór brzmi podobnie, choć nadal jest to najwyższej próby AOR. Jest to o tyle zadziwiajace, że przy produkcyjnej konsolecie pracował Mike Stone, odpowiedzialny w przeszłości za brzmienie takich albumów jak "Nursery Cryme" grupy Genesis, "A Night In The Opera" Queen, czy tez "Frontiers" zespołu Journey.
Drugi zarzut to głos Lou Gramma, któremu brakuje agresji znanej z poprzednich dokonań zespolu. Na większości utworów Lou Gramm wyśpiewuje piosenki z delikatną nutką melancholii, czasami wtrącając lekką irytację. W zasadzie jedynie w "Under The Gun" slychać dawnego frontmana Foreigner. Mimo, że nadal jego głos brzmi czysto, brakuje mu charyzmy znanej z lat 70-tych i 80-tych. Dlatego fani poprzednich dokonań grupy, zwłaszcza z lat 70-tych, mogą poczuć się zawiedzeni.
Proszę jednak mnie źle nie zrozumieć. To nie jest zły krążek. Właściwie każdy utwór to potencjalny kandydat na światowy przebój. Na uwagę zasługują nie tylko łatwo przyswajalne melodie, ale takze kilka naprawdę świetnych solówek Mick’a Jones'a (szczególnie w "Real World"), świetny klimat oraz różnorodność materiału. Moim zdaniem album jest lepszy niż "Agent Provocateur" i "Inside Information" razem wzięte, ale ciut słabszy od pierwszych czterech krążków zespołu. Pod uwagę należy również wziąć oceny fanów, którzy przyjęli "Mr Moonlight" z mieszanymi uczuciami - niektórzy twierdzili, że to gniot, inni temu zaprzeczali.
W moim odczuciu album jest wybitnym przykladem, że nie zawsze solidna jakość dzieła idzie w parze z wynikami sprzedaży, bo te są bardziej niż rozczarowujące (136 miejsce na liście Bilboardu), przez co "Mr Moonlight" dostąpił wątpliwego zaszczytu najsłabiej sprzedającego się albumu w historii Foreigner. Jedynie singiel "Until The End of Time" uratował honor zespołu, osiągając 42 lokatę na Bilboardzie. Trochę lepiej wyglądały wyniki sprzedaży w Europie (w Szwajcarii album wskoczył aż na 17 oczko, w Niemczech - 21 miejsce). Udana trasa nie zrekompensowała strat finansowych po nieudanej współpracy panów Jonesa i Gramma.
Sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót kiedy u Lou Gramma zdiagnozowano guza mózgu, przez co zapowiadane koncerty na 20-lecie zespołu w 1997 roku zostały całkowicie anulowane. Szczęśliwie Gramm przeżył operację i odzyskał zdrowie, ale na dalszą współpracę z Mickiem Jonesem nie było już szans. Foreigner zamilkł na kolejne 15 lat, po czym odrodził się w zupełnie odmiennym składzie, by nagrać kolejny krążek, ale to już inna historia.
Podsumowując, "Mr Moonlight" to bardzo niedoceniony album i trochę niedopracowany. Jest to również klasyczny przykład na to, w jaki sposób świetny materiał można uczynić tylko dobrym zestawem songów. Poza jedną wpadką, całość broni się bardzo przyzwoicie. I choć może nudzić pewna powtarzalność, w mojej ocenie, zespół pokazał, że pisanie chwytliwych songów to nadal ich bardzo mocna strona. Czwórka z minusem.