YesSupremacy – czyli ArtRockowa celebracja dwóch wiekopomnych wydarzeń związanych z grupą Yes, które miały miejsce ostatnimi czasy (część II)
Pierwsza to oczywiście (mające miejsce wczoraj) wprowadzenie zespołu do Rock’n’Roll Hall Of Fame, a drugie to (re)aktywacja nowej inkarnacji formacji, która niedawno wywalczyła pewne prawa do używania nazwy w związku z czym koncertuje obecnie pod szyldem Yes feat. Anderson, Rabin & Wakeman.
Prawda jest taka, że wspólny twór Jona, Trevora i Ricka ma więcej wspólnego z prawdziwym duchem Yes niż pseudo tribute band Howe’a i White’a. Zresztą reakcja publiczności podczas edynburskiego koncertu tria zdawała się mówić wszystko, prawdziwa eksplozja energii i standing ovation po średnio co drugim utworze. Zresztą nawet pewna białogłowa, która towarzyszyła mi nie tylko w życiu, ale również podczas rzeczonego spektaklu stwierdziła, że „Howe z tym swoim brzdąkaniem może się przy tym Rabinie schować”.
Rabin pochodzi z RPA i tam w drugiej połowie lat 70-tych z zespołem Rabbitt zrobił wielką karierę. Potem Trevorowi zrobiło się za ciasno i postanowił podbić brytyjski rynek. Z biegu dostał kontrakt w Chrysalis i tam wydał też swoje pierwsze trzy – powiedzmy sobie szczerze – dość kulejące solowe albumy. Prawda jednak była taka, iż chyba na dobrą sprawę szukał on dla siebie lepszego zajęcia czyt. nowej grupy. Wpierw fiaskiem okazały się plany wspólnego przedsięwzięcia z Wettonem, Palmerem i Wakemanem, potem miał dostać angaż w czymś co przekaształciło się wkrótce w Asię, ostatecznie przystając na propozycję Chrisa Squire’a dotyczącą temat sformowania zespołu Cinema. No i jeszcze w tzw.międzyczasie odrzucił fuchę kawiszowca w Foreigner.
Czwarta płyta solowa Rabina – „Can’t Look Away” to już zupełnie inna bajka. O ile pierwszych trzech momentami trudno było wysłuchać do końca - co można wrzucić na garba szczenięcego braku ogrania - o tyle do prac nad „Can’t Look Away” gitarzysta przystąpił jako muzyk doświadczony, ograny i – co nie bez znaczenia – mający już swój pewien styl, który przyniósł mu sukces.
Zresztą podobną formułę – jak przy „90125” i „Big Generator” – Rabin wykorzystał tutaj. Prosty, przebojowy AOR z pewnymi nieco ambitniejszymi inklinacjami.
Zaczyna się wybornie; utwór tytułowy to bowiem lekko podniosła pieśń o przemianach systemowych związanych z dojściem Nelsona Mandeli do władzy w ojczyźnie gitarzysty. „Something To Hold On To” – wybrany na promocyjnego singla – to świetny wymiatacz pokroju „Owner Of A Lonely Heart” i „Love Will Find A Way”. Towarzyszył mu zresztą fajny, pstrokaty i lekko surrealistyczny wideoklip za który Rabin dostał nawet nominację do Grammy. Po lekkim przeskoku w klimaty reggae w postaci sympatycznego „Sorrow (Your Sorrow)” mamy dwa ciekwsze numery na płycie: momentami aż za nadto przesiąknięty nowoczesną produkcją, ale w sumie umiejętnie skonstruowany „Cover Up” oraz balladujący i w sumie miły dla ucha „Promises”. Nie jest też najgorzej w dość krzykliwym „Eyes Of Love”. Świetnie prezentuje się przebojowy „I Didn’t Think It Would Last”. „Hold On To Me” to z kolei absolutna perełka z zestawie; uroczka ballada (znana już z płyty „A Croak and a Grunt In The Night” Rabbitt) tutaj troszkę bardziej podrasowana na brzeminie lat 80-tych. „I Miss You Now” jest lekko niemrawy, ale nie jest źle.
Całość dopełniają trzy instrumentalne miniatury będące – żeby było śmieszniej – dość odmnienne od siebie; „Etoile Noir” ciężko zapamiętać, „Sludge” jest dość chaotyczne i mające (zapewne w zamyśle) być czymś na wzór własnej wersji jakiegoś filmowego tematu, jakby na wzór „Miami Vice” Jana Hammera, oraz zgrabny, miły i lekko etniczny „The Cape”.
Krążek jako całość to wydawictwo dość zgrabne, konkretne i miłe do słuchania. Jeśli fanom Yes nie przeszkadza przebojowe granie z „90125” i „Big Generator” to „Can’t Look Away” też nie powinno ich drażnić. Co więcej – nawet pomimo chwilami zbyt przesadnego nastawienia na produkcję kosztem samej muzyki – jest to porcja świetnych, nośnych kawałków przesiąkniętych duchem lat 80-tych.
Rabin miał pomysł na suckes w tamtych czasach. Aż dziw, że z "Can't Look Away" patent się nie sprawdził i kariery jako solista nie zrobił, choć płyta miała na to zadatki.