Płyta, która załapała się na moją listę najlepszych albumów AD 2015, ale o której jakoś nie było okazji wcześniej napisać. Czas najwyższy nadrobić.
W opisie „Purple” na wikipedii można znaleźć kilka gatunkowych określeń, wszystkie z członem „metal” w nazwie. Dlaczego – nie wiem. Idąc tym torem myślenia, nowa Metallica to pewnie jakiś ostry grindcore jest. Co prawda Baroness ma metalowe korzenie, tu i tam gitarowy atak ociera się o metalizujące brzmienia, ale w całości „Purple” nie ma z metalem wiele wspólnego. To przebojowy, a zarazem czadowy hard rock, z dwiema gitarami prowadzącymi, ze sporą dawką chwytliwych melodii, ze sporą domieszką psychodelii i zakręconych brzmień (za konsoletą wszak stoi pan od The Flaming Lips). Z reguły na początek dostajemy trochę elektronicznego tła (szczególnie wybija się tu “Shock Me”), a potem zaczyna się czadowa, motoryczna, stonerowa jazda. Nie brakuje odjechanych pomysłów: „If I Have To Wake Up…” to zasadniczo typowa podniosła hardrockowa ballada, która dzięki partiom syntezatorów i produkcji zaczyna się z czasem zbliżać do klimatu kompozycji Stevena Wilsona. „The Iron Bell” i „Desperation Burns” ciekawie łączą ze sobą solidną, ciężką jazdę na dwie gitary i psychodeliczne partie instrumentów klawiszowych. A jeszcze jest delikatna, instrumentalna kompozycja „Fugue” z elegancką partią fortepianu elektrycznego i przyjemnie pokręcony „Chlorine & Wine”, rozpoczęty nastrojowymi elektronicznymi pejzażami, przeradzający się w hardrockowe granie efektownie przełamane fortepianowym mostkiem, prowadzącym do drugiej, łagodnej części, w której w tle pięknie pobrzmiewa melotron…
Zakręcona, zwariowana, choć ponura płyta (punktem wyjścia do wszystkich tekstów był poważny wypadek, jakiemu ulegli muzycy w czasie trasy po Wielkiej Brytanii w 2012, gdy ich samochód spadł ze skarpy; w wyniku odniesionych obrażeń basista i perkusista musieli porzucić granie). Trzy kwadranse grania mijają szybko, a całość wypada intrygująco i bardzo wciąga: na jednym przesłuchaniu na pewno się nie skończy.