Karibow to mało znana u nas, choć istniejąca już od 20 lat (!) niemiecka formacja progresywna. Jej twórcą i absolutnym liderem jest multiinstrumentalista Oliver Rüsing (stąd można spotkać w sieci zdania mówiące, że to jego solowy projekt). Choć zaczynał z Karibow 20 lat temu, tak naprawdę nazwa ukształtowała się dopiero dwa lata później wraz z debiutanckim albumem Supernatural Foe Vocalized. Od tego momentu formacja nagrała jeszcze sześć albumów, kilka EP-ek, kompilację a nawet muzykę do filmu (The Ayganyan Project I - Land of Frozen Thoughts). Nigdy jednak nie była tak blisko artrockowej formy, jak na wydanym w marcu tego roku dwupłytowym albumie Holophinium. Bo gdy zaczynała, bliżej jej było do hard rocka. Z czasem zmieniała swe muzyczne oblicze, by wreszcie za wydany w 2014 roku krążek Addicted otrzymać w ramach Deutscher Rock & Pop Preis nagrodę dla „Najlepszego zespołu progresywnego”, czym sam Rüsing mocno się szczyci (i co widać na stosownej naklejce, w którą także i mój egzemplarz Addicted został zaopatrzony).
Trudno może jakoś padać na kolana przed wydanym przed dwoma laty krążkiem, niemniej – choć zawiera kilka interesujących kompozycji z pogranicza neoprogresywnego rocka i popu - wydaje się on dobrą wprawką do tegorocznego Holophinium. Wydawnictwa, które z pewnością jest najambitniejszym, najbardziej złożonym przedsięwzięciem w historii Karibow. Albumem, który powinien zainteresować miłośników ciekawego, melodyjnego i dobrze podanego neoprogresywnego rocka.
Powiedzmy sobie otwarcie, nie jest to absolutnie nic oryginalnego. Trudno zresztą coś już wymyślić w tej mocno skostniałej i na swój sposób regresywnej szufladzie. A jednak Holophinium ma to coś, co pozwoliło mi się przy niej zatrzymać na chwilę. Może piękną szatę graficzną, mocno futurystyczną, w rozkładanym na cztery części digipaku z 32 – stronicową książeczką? A może po prostu fajne i zapamiętywalne kompozycje zostające na nieco dłużej.
To album dwupłytowy. Pierwsza płyta – The Fragments - zdecydowanie dłuższa, zawiera dziesięć niepowiązanych jakoś tematycznie ze sobą kompozycji. Utworów zazwyczaj z progresywnym szlifem, czasami rytmicznie pokombinowanych (patrz E.G.O. z mocnymi riffami i ładnym gitarowym solo w finale, czy kończący tę płytę 9 – minutowy Quantum Leap, też z rozbudowanym zakończeniem), innym razem niosących przebojowy potencjał (Victims Of Light), bądź udaną formę saksofonu (Angel Scent). Najlepsze jednak na tej pierwszej części Holophinium wydają się być nastrojowy i klimatyczny Some Will Fall oraz River, w którym możemy usłyszeć wokalne harmonie w stylu… kanadyjskiego Mystery.
Drugi dysk, zdecydowanie krótszy, jest już inną bajką i praktycznie zawiera jedną, 35 - minutową suitę podzieloną na siedem części. Oczywiście całość ma charakter konceptu zapowiedzianego już w tytule: Letter From The White Room. O co chodzi? Wyjaśnia to w książeczce sam Oliver Rüsing. Ów biały pokój to łącznik między wieżą startową, a rakietą. W nim znajduje się nasz bohater – astronauta – który przeżywa emocje (entuzjazm i strach) związane z lotem w kosmos. A te są zawarte niejako w owym wirtualnym liście. Muzycznie to klasycznie skomponowany, wielowątkowy długas, pełen różnych klimatów i nastrojów, w którym wyróżniają się szczególnie Walk on Water (Part II), Orbital Spirits (Part III) i Eden (Part IV). Sam Rüsing nie ma może jakiegoś wyjątkowego głosu (we wspomnianym Eden balansuje na granicy swoich możliwości), jednak aranżacyjny pietyzm i bogactwo mogą intrygować. Podobnie jak lista zaproszonych tu gości. Wspierają tu bowiem Karibow takie nazwiska jak Michael Sadler (Saga) i Sean Timms (Southern Empire, ex-Unitopia).
Warto po tę ładnie przygotowaną rzecz sięgnąć. Ja nie żałuję, tym bardziej że mogę się pochwalić egzemplarzem z autografem Oliviera Rüsinga, imienną dedykacją, a na stosownej pocztówce nawet podpisami pozostałych muzyków.