Mariusz Duda nie próżnuje. Dokładnie trzy lata upłynęły od debiutanckiego albumu Lunatic Soul a w dniu dzisiejszym trafia na rynek już trzecia płyta tego solowego projektu artysty. Imponująca doprawdy pracowitość (różnie wszak z systematycznością bywa przy okazji pracy nad, tak zwanymi, pobocznymi projektami) i przede wszystkim wyraz tego, jak bardzo mocno sam muzyk odnalazł się w tej swojej muzycznej niszy – jakże różnej od Riversidowego grania.
Drugi, Biały album, był naturalnym i zapowiedzianym następcą Czarnego krążka - dopełnieniem zaplanowanego dyptyku. Tym razem, jak wynika ze słów artysty, Impressions wyłonił się niejako przypadkowo. Materiał, planowany jako dodatek do reedycji dwóch pierwszych krążków, okazał się na tyle dobry zdaniem wydającej LS wytwórni, iż postanowiono uczynić z niego samodzielną płytę.
Największą wartością pomysłu na Lunatic Soul jest to, że Duda, mimo iż trzyma się pewnej wypracowanej artystycznej konwencji, oferuje przy każdym kolejnym lunatycznym kroku jakieś zmiany – muzyczne, czy czysto symboliczne. Jedne i drugie przynosi Impressions – tak naprawdę pierwszy album Lunatic Soul posiadający tytuł i… właściwie nieposiadający tytułów utworów (nazwy poszczególnych kompozycji to numery kolejnych "impresji"). Jest to też pierwszy instrumentalny krążek projektu (nie liczę dodanych do wersji kompaktowej remiksów Gravestone Hill i Summerland oraz wokalnych figur w Impression I, Iv czy Vi). Okładka tym razem operuje szarością a zatem kolorem pomiędzy… czernią i bielą. Szarością, zawsze symbolizującą smutek.
Duda kocha trip – hop, ambient i muzykę ilustracyjną. W wywiadzie udzielonym mi w zeszłym roku powiedział: chciałbym kiedyś nagrać płytę, gdzie przez 60 minut nie będzie się działo nic, tylko jakieś syki, szumy i trzaski. I ten album zmierza w kierunku takiego założenia. To płyta, na której artysta zachwyca się samym dźwiękiem, cyzeluje go, pieści. Mam wrażenie, że tym razem forma jest dla niego ważniejsza niż treść. Bawi się rytmem, efektem stereo (Impression I), jak zwykle zalewa nas ogromną ilością oryginalnych instrumentów i balansuje na granicy muzyki eksperymentalnej (Impression Vii). Nie oznacza to jednak wcale, że mamy tu do czynienia z muzyką minimalistyczną. Rozpoczynające się ascetycznie Impression Iii i V z czasem zyskują sporo rockowego pazura, zaś Impressions Iv ma coś z ducha rockowego powrotu do źródeł w stylu The White Stripes. Z kolei Impression Vi to dla mnie najlepsza rzecz na płycie. Pięknie się rozwijająca od muzycznej skromności do swoistego, dźwiękowego bogactwa; bardzo transowa i niezwykle zwieńczona majestatycznymi plamami instrumentów klawiszowych.
Niektóre fragmenty Impressions nawiązują do kompozycji z Czarnego i Białego albumu, także tematycznie (nie powinno to zaskakiwać, utwory powstawały podczas sesji do poprzednich krążków). W Impression Ii pojawia się, na zupełny koniec, ciągły sygnał dźwiękowy symbolizujący wstrzymanie procesów życiowych, zaś w Impression Iii słychać tykanie zegara – symbolu upływającego czasu.
Całość uzupełniają dwie nowe wersje utworów znanych z poprzednich płyt Dudy. Mniej subtelne, w triphopowo-ambientowym sosie, z wysuniętym na plan pierwszy rytmem. Drugi z nich – Summerland – ma nawet coś z ducha muzyki lat 80 – tych.