Wydawać by się mogło, że czasy charyzmatycznych, jedynych w swoim rodzaju wokalistów mamy już za sobą. W złotej erze hard rocka lat siedemdziesiątych jednym tchem wymieniało się nazwiska: Osbourne, Plant, Coverdale, Dio, Gillan. Lata osiemdziesiąte, kiedy to hard rock niepostrzeżenie przeistaczał się w heavy metal, nie sprzyjały zbytnio wokalnym indywidualnościom. Mimo to nazwiska i osobowości sceniczne artystów takich jak np.Halford czy Dickinson są znane i markowe do dnia dzisiejszego. Mnogość działających zespołów, ewolucja ciężkich brzmień oraz fakt identyfikowania się z wieloma projektami na raz spowodowały w latach dziewięćdziesiątych zanik wyrazistych herosów mikrofonu (oczywiście cały czas poruszamy się w okolicach muzyki hard rockowej / heavy metalowej). Nie zauważono zatem, iż w egzotycznej dotychczas Norwegii powolutku rozwijał się talent niejakiego Jorna Lande. Oponenci zapewne natychmiast okrzyknął Jorna miernym imitatorem wielkiego Davida Coverdale’a – cóż to za indywidualność ? Wtórność do bólu!!! Z pewnością tkwi w tym zarzucie ziarenko prawdy. Przecież tak naprawdę dopiero udział w post-Whitesnake’owym projekcie The Snakes zwrócił baczniejszą uwagę mediów na nikomu nieznanego wikinga. Poprzedni zespół, w którym udzielał się pan Lande - Vagabond przepadł raczej bez echa. Po roku 1998 obserwować można było mozolną wędrówkę na szczyt. Fani progresywnych brzmień zauważyli Jorna dzięki znakomitym produkcjom Ark i Beyond Twilight. Poprzez delikatny romans z progową muzą Jorn często oskarżany był później o zdradę i popadnięcie w czeluść komercji. Zapomniano, iż tak naprawdę głównym gatunkiem, któremu Lande pozostał wierny jest hard rock. Prosty, melodyjny i bezkompromisowy. Nie powinien zatem dziwić profil „Jornowych” projektów w postaci chociażby Millenium czy Masterplan. Producenci szybko zorientowali się, że gdziekolwiek pojawi się nazwisko Lande tam zainteresowanie fanów intrygująco wzrasta. W chwili obecnej wielu muzyków chciałoby przy mikrofonie widzieć jasnowłosego, odrobinkę zarozumiałego Norwega (niektórym się udało – np. Nikolo Kotzev’owi:-).
Jorn nie zapominał również o działalności solowej. Co prawda debiutancki, najeżony coverami album Starfire z 2000 roku nie był porywający. Odzwierciedlał raczej młodzieńcze fascynacje artysty. Bezsprzecznie najbardziej dojrzałym i wręcz kultowym wydawnictwem okazał się wydany trzy lata temu Worldchanger. Apetyty wiecznie niezaspokojonych fanów były jednak większe. Zapowiedź udziału w najnowszej płycie solowej Jorna artystów okupujących na co dzień etat gitarzysty i perkusisty progmetalowej formacji Pagan’s Mind obudziły nadzieje progresywnej publiczności....
Zatem czego możemy oczekiwać po odpaleniu najnowszego dziełka Mistrza Out To Every Nation ? Tego czemu Jorn był wierny przez lata – rasowego hard rocka. Otwierające album cztery kompozycje z brawurowym Young Forever na czele klasyfikują Out To Every Nation na topie dokonań artysty. Dalej jest już niestety odrobinkę gorzej. Nie jestem pewien czy Jorn dobrze zrobił wytaczając najcięższe armaty na samym początku. Płyta wyraźnie dzieli się na dwie części – porywającą i .... hmm...dostateczną. Zabrakło pomysłów na lepsze melodie i ciut ciekawsze kompozycje. Owszem jest i ballada, w których Lande zawsze wypadał wspaniale. Tym razem Behind The Clown nie dorasta nawet do pięt niezapomnianym Shadowland, Missing You czy też House Of Cards. Należy w tym miejscu podkreślić, że zamykający europejską wersję albumu When Angel Wings Were White stoi jednak w jednym szeregu z utworami otwierającymi krążek. Tak naprawdę z przymrużeniem oka można stwierdzić, że materiał zawarty na Out To Every Nation jest retrospektywny. Troszkę klimatów Vagabond (np.One Day Will Put Out The Sun, Through Day And Night), Millenium (bonusowy Big) lub nawet Beyond Twilight (Living With Wolves).
Na płycie umieszczono dodatek multimedialny w postaci teledysku Living With Wolves. Świetnie zrobiony, dynamiczny, z Jornem popisującym się quasi-blackowym makijażem (reminiscencje z Ark?:-) – dużo lepszy od prościutkiego Enlighten Me z płyty Masterplan.
Out To Every Nation na pewno zadowoli wiernych fanów Jorna. Inni, patrzący chłodnym okiem z pewnością znajdą całą garść zarzutów.........mimo wszystko namawiam do odsłuchu.
P.S. Na okładce wydania europejskiego Jorn dzierży w dłoni flagę norweską :-))))))