Każdy pomysł na zaciekawienie odbiorcy jest dobry. Biłgorajska Kali - Gula do swojego albumu Placebo dołączyła dwie… tabletki z komentarzem Weź to zanim zaczniesz słuchać. I już za to mają u mnie plus. Zresztą, wszystkie „zewnętrzności” tego wydawnictwa zasługują na uwagę: okładka w toolowo – soenowym stylu, którą zdobi olejny obraz Sławomira Kapronia, fajne zdjęcia kapeli i zgrabny digipak.
To tak naprawdę ich piąty materiał. Wcześniej było Porcelanowe niebo, Dualizm oraz EP-ki Crucial Piont i Minotaur, które zmieniły muzyczną drogę Kali – Guli z ambientowo – doomowej na rockowo – metalową. Przypomnę, że te dwie ostatnie pozycje recenzowaliśmy w naszym serwisie.
Co przynosi Placebo? Dziewięć autorskich kompozycji i całkiem sporo zmian. Bo to chyba najcięższy i najmocniejszy materiał grupy w całym jej dorobku. Pomysł w zasadzie nie jest nowy. Żeński wokal zderzony z siłą rockowych riffów. Na Placebo wygląda to wreszcie w pełni profesjonalnie. Bo gitarowe riffy są naprawdę soczyste, selektywne i spełniają swoją rolę – gruntownie wgniatają w ziemię, a Joanna Gulak wokalnie prezentuje się bardzo dobrze. Barwy może nie ma jakiejś oryginalnej, ale możliwości interpretacyjne i wykonawczą swobodę sporą. Potrafi być zadziorna i agresywna dobrze korespondując z ciężarem muzyki. I z pewnością lepiej wypada w takiej formule, niż w nieco lżejszych numerach z poprzednich wydawnictw. Co ciekawe, choć ma zupełnie inny głos, niż ikona gotyckiego wokalu Anja Orthodox, to w niektórych kompozycjach brzmi jak ona (melorecytacja w Czarnym, bardziej „gniewne” partie w Utop - Ja). To być może efekt tego, iż jest w ich muzyce minimalny pierwiastek gotyckiej poświaty. To jednak nie jedyne kolory ich rockowo – metalowego grania, bo w otwierającym całość Vilkor, za sprawą gry na flecie i didgeridoo Piotra Trojanowskiego, wpadamy w klimaty world music, słyszalne też w Love Made Hate. Z kolei zamykające album dwie kompozycje Ghosts i Dragon’s Eye pokazują progresywność ich muzyki. Jedna i druga zwracają uwagę zmianami rytmu, ta ostatnia także zmianami nastroju. Listę pozytywów uzupełniają dopracowana produkcja i uciekające raczej od banału teksty wspomnianej Gulak.
Niestety Placebo ma też i swoje wady. Choć nie jest to rzecz długa, a kompozycje są dosyć zwarte, brakuje temu albumowi oddechu, bardziej klimatycznego wyciszenia, bądź mówiąc wprost, ballady. Próby w postaci ukojeń we wspomnianym Dragon’s Eye to jednak zbyt mało. No i idąc w tym samym kierunku, zabrakło tym razem Kali - Guli pomysłu na dobre, nośne melodie, które na poprzednich dwóch EP-kach się zdarzyły (patrz Paradise z Crucial Point, czy Mroczny pasażer z Minotaura). I jest jeszcze to nieszczęsne nagrywanie połowy albumu w języku ojczystym i drugiej jego części w języku Szekspira. Przyznam, że nie znam za dużo kapel niemieckich, francuskich, fińskich, czy hiszpańskich, które bawiłyby się w takie podziały. U nas jest to dosyć powszechne...