Wszyscy pasjonaci muzyki w Polsce na pewno kojarzą Marka Napiórkowskiego. Najpopularniejszy gitarzysta jazzowy w tym kraju firmował swoim nazwiskiem już cztery albumy autorskie, a nie można zapomnieć o niezliczonych projektach pobocznych, w których brał udział. Gdzieś w jego cieniu funkcjonuje u nas jeszcze cała rzesza bardzo dobrych gitarzystów, a wśród nich są takie nazwiska jak chociażby Leszek Potasiński, Marcin Olak, czy Krzysztof Pełech. Do tej grupy zaliczyć można także Artura Lesickiego, który nie tylko jest świetnym muzykiem, ale też wybitnym pedagogiem i propagatorem klasycznego grania.
Napiórkowski i Lesicki to jednak nie tylko wyśmienici gitarzyści, ale też … przyjaciele ze szkolnych lat. Obydwaj wychowali się w Jeleniej Górze, uczyli gry na gitarach, a także doradzali sobie i pomagali. Tym bardziej zaskakuje fakt, że dopiero teraz, gdy obydwaj już nie muszą pracować na uznanie dziennikarzy i odbiorców, zdecydowali się nagrać wspólny album. Cóż, pozostaje nam cieszyć się, że ta chwila wreszcie nastąpiła. Panowie wzięli na warsztat utwory czołowych, polskich kompozytorów filmowych (m.in. Kilara, Kurylewicza, czy Korzyńskiego), dodali swoje dwa autorskie i wypuścili, dzięki wrocławskiej wytwórni V-Records, album Celuloid.
Album ten nie będzie przełomową pozycją w ich dyskografiach, ani nie zrewolucjonizuje polskiego jazzu. Słuchacze i fani otrzymali jednak krążek pełen pasji, genialnego brzmienia i inteligentnej wirtuozerii, kreowanej przez dwóch spełnionych artystów i przyjaciół. Spokojne utwory oparte na znanych tematach brzmią nieco nostalgicznie, co dodatkowo podkreśla, że nie mamy do czynienia z debiutantami, a muzykami, którzy doskonale się znają i rozumieją. W swojej grze umiejętnie poruszają się między stonowanym jazzem i klasyką. Nie szarżują z przekombinowanymi improwizacjami, łamanymi rytmami i nowatorskimi rozwiązaniami, skupiając się na tworzeniu pięknych, płynących swobodnie melodii wspartych niespiesznymi solówkami. Celuloid jest albumem bardzo spójnym, ale bynajmniej nie oznacza to, że jest nudny. Panowie sięgają czasem po gitary dwunastostrunowe, a w utworze z filmu Śmierć i Dziewczyna pojawiają się także zaskakujące elementy wygrywane na gitarach elektrycznych. Wśród licznym rodzajów muzycznych trafimy m.in. na walc, jazz, czyste klasyczne brzmienie, ale też swing (świetny gitarowy dialog w temacie z Wojny domowej), czy fusion.
Celuloid powstał w trzy dni. Oczywiście panowie wcześniej kilka miesięcy się przygotowywali, wybierali utwory i rozpisywali swoje aranżacje, ale fakt, że cały materiał udało nagrać się tak szybko podkreśla, że niewątpliwie musieli doskonale rozumieć swoją grę. Słychać to także w każdej minucie albumu – prywatna przyjaźń została przekuta na jednorodne brzmienie. Napiórkowski i Lesicki nie popisują się i nie ciągną utworów każdy w swoją stronę. Słyszymy coś zupełnie odwrotnego - wsparcie. Gdy jeden gra melodię, to drugi nie tylko tworzy świetny, przestrzenny akompaniament, ale też dodatkowo eksponuje brzmienie kolegi. Niewielu muzyków, grających ze sobą od lat, potrafi robić to tak dobrze!
Po tym, jak wybrzmiewają ostatnie dźwięki Celuloid – Reprise zostajemy z tym miłym brzmieniem w uszach, które sprawia, że od razu chciałoby się włączyć album raz jeszcze. Niezwykle mnie cieszy, że dostaliśmy kolejny album jazzowy wydany przez V-Records, który nie tylko się broni, ale pokazuje, że Polska jest jednym z liderów europejskiego jazzu.