Całkiem niedawno publikowaliśmy w naszym serwisie recenzję tegorocznego, bardzo udanego zresztą, albumu Known/Learned australijskiej formacji Arcane. Przypominam ten fakt oczywiście zupełnie nieprzypadkowo. Bo formacja Caligula’s Horse też pochodzi z Australii (nawet z tego samego miasta!), a i stylistycznie wcale nie jest aż tak odległa od wspomnianego Arcane. Obie wszak formacje można byłoby wrzucić do bardzo pojemnego worka z napisem „progresywny metal”. Uwaga dotycząca owej pojemności wynika z tego, iż granie Australijczyków (jednych i drugich) niewiele ma wspólnego z ikoną stylu, czyli nowojorczykami z Dream Theater.
Do rzeczy. Panowie z… Incitatusa (niezorientowanym przypomnę, że tak zwany był słynny koń rzymskiego cesarza Kaliguli) pochodzą z Brisbane. Grupa została założona na początku 2011 roku przez gitarzystę, autora tekstów i producenta Sama Vallena i wokalistę Jima Greya. Jeszcze w tym samym roku ci dwaj muzycy opublikowali w formie cyfrowej swój debiut zatytułowany Moments From Ephemeral City. Pierwotnie planowany jako projekt studyjny Caligula’s Horse z czasem rozrósł się do kwintetu, który dwa lata później wydał własnym sumptem recenzowany tu koncept album The Tide, the Thief & River's End. Spory rozgłos i bardzo pozytywne recenzje zaowocowały kolejnym krokiem w karierze zespołu. Muzycy związali się ze znaną w świecie progresywnego rocka niemiecką wytwórnią Inside Out i już w połowie października tego roku, jej nakładem, ukaże się ich trzeci pełnowymiarowy album zatytułowany Bloom.
Z czym zatem mamy do czynienia na The Tide, the Thief & River's End? Z 50 – minutami muzyki wpisanej w osiem, zazwyczaj długich (od 6 do 8 minut), rozbudowanych i wielowątkowych kompozycji potrafiących zachwycić muzycznym kontrastem, łączącym progmetalowy rozmach wpasowany w mocne, często „poszatkowane” i „matematyczne” riffy, z wyciszeniem, delikatnością, nastrojem i klimatem oraz wreszcie dobrą melodyką, mającą chwilami wręcz popowe zapędy. Stąd śpiewający niekiedy z dużą wzniosłością i pompatycznością Jim Grey chwilami kieruje ich propozycję w kierunku Muse, czy… 30 Seconds To Mars. Spokojnie! To tylko moje bardzo luźne skojarzenia. Bo zdecydowanie bliżej Koniowi Kaliguli do młodszego pokolenia progmetalowego z Karnivool (też z Australii!), czy Haken na czele. A dorzucić tu możemy jeszcze żar i emocjonalność najbardziej przebojowych numerów Devina Townsenda, aranżacyjną inteligencję Pain of Salvation, witalność Fair To Midland i specyficzną, połamaną Katatoniczną rytmikę.
Sporo tego, nieprawdaż? Pewnie nieprzypadkowo jak ulał pasuje do nich naklejka progressive alternative rock. Bo fajnie potrafią to wszystko wymieszać i wyważyć. Efektem tego jest ten równy album, w którym trudno coś wyjątkowo wyróżniać. Ponieważ jednak czytelnik czasami lubi takie wskazówki, polecam bardzo reprezentatywny dla nich, majestatyczny Into the White i otwierający całość A Gift to Afterthought. Z drugiej strony miłośników ich bardziej balladowej odsłony powinien zaintrygować Water’s Edge, zaś wielbicieli gitarowych progresywnych solowych form Old Cracks in New Earth. Bardzo dobry album. Czekam na tegoroczny Bloom z niecierpliwością!