Album The Time It Takes grupy Nice Beaver to kolejny przykład ścisłej kolaboracji naszego rodzimego Oskara z holenderską sceną progresywnego rocka. Przypomnijmy, że w ostatnich latach nakładem tego wydawnictwa ukazały się albumy takich formacji z Kraju Tulipanów, jak Flamborough Head, Leap Day i Trion.
Nice Beaver (nazwa pochodzi od kwestii wypowiedzianej przez detektywa Franka Drebina w filmie Naga broń) to grupa powstała w 1997 roku z połączenia dwóch formacji Scotty! i For Cryin' Out Loud. Sam zespół wywodzi się z Papendrechtu, małego miasteczka niedaleko Rotterdamu. Mimo długiego stażu Holendrzy mają na koncie tylko dwa studyjne albumy wydane nakładem Cyclops Records: On Dry Land z 2001 roku oraz Oregon z 2004. Krążkiem The Time It Takes powracają zatem po ponad dekadzie milczenia. Zamykając dział z podstawowymi informacjami warto dodać, że członkowie grupy mają związki z innymi znanymi holenderskimi zespołami: gitarzysta Hans Gerritse z King Eider a basista Peter Stel z Leap Day.
Album ma charakter konceptu, za który odpowiedzialny jest wokalista oraz klawiszowiec Erik Groeneweg i jest swoistym wyrazem troski o naszą planetę systematycznie niszczoną przez działalność człowieka. A jak to wygląda pod względem muzycznym? Powyższe wprowadzenie sporo już wyjaśniło. Na The Time It Takes pomieszczono osiem, w większości wielowątkowych, choć nieporażających jakoś długością (poza ostatnią, niespełna 11 – minutową Waiting For The Bell To Toll) kompozycji utrzymanych w stylu klasycznego progresywnego rocka. Ciekawie i bogato zaaranżowanego, ze sporą ilością solowych zagrywek gitarowych i klawiszowych pasaży. Nie jest jednak nimi ta płyta przeładowana, gdyż muzycy tak naprawdę zgrabnie balansują między bardziej skomplikowanymi formami a dobrymi… piosenkami, w których jest miejsce na przestrzeń, klimat, oddech i wreszcie dobrą melodię.
Taki nieprzeładowany jest już rozpoczynający całość River So Wide z motorycznie nabijanym rytmem. Subtelnością ujmuje też najkrótszy w zestawie, bardzo ciepły muzycznie The Path To My House ocierający się gdzieś o Camel z końca lat 70 – tych. Najzacniej jednak prezentuje się w tej kategorii Rainbow’s End, niespieszny, z wyrazistym basem i mocniejszą gitarą we wzniosłym refrenie. Przy intensywnej promocji mógłby być z tego nawet pop-progowy przebój. Z rzeczy bardziej złożonych warto zauważyć In Close Proximity, w którym spokojne zwrotki okraszone Latimerową gitarą kontrastują ewidentnie z ciężkimi riffami w stylu naszego Riverside. A pojawia się jeszcze w tej kompozycji jazzowa wstawka. Jest też „rozkrzyczany” od początku Timeline, w którym jednak - w kojących refrenach - dostajemy w podkładzie „Police’owsko – Rushowską” gitarkę. Ostatnie kompozycje na albumie (Sound Behind Sound, Waiting For The Bell To Toll) są pełne muzycznych wątków, zmian tempa i nastroju, jednak już tak nie intrygują jak wcześniejsze rzeczy.
Bardzo udany album. Zdecydowanie lepszy od krążków wspomnianych na początku holenderskich formacji wydanych przez Oskara w ostatnich latach. Wyraźna „7” z dużym plusem.