Zaczyna się rok 2015 i zaczyna się oczywiście od remanentów. Ale w tym oku sumienie mam czystsze, bo to nie z powodu lenistwa płyty z datą 2014 recenzowane są dopiero po Nowym Roku – kolejka była tak długa, że aż wystawała na styczeń.
Suche fakty są bezlitosne dla drugiego tomu Kronik Marsjańskich Solaris – niestety jest to najsłabsza płyta grupy. Niestety nie potrafili utrzymać poziomu poprzednich albumów. Pewnie to tak zwany syndrom trzeciej płyty. Wyprztykali się z pomysłów na dwóch pierwszych, a teraz lecą na oparach.
Dobra, to jest wredna podpucha i nabijka, wystarczy popatrzeć na ten równy i długi rządek gwiazdek powyżej. Tyle, że faktycznie, jest to najsłabsza płyta Solaris i faktycznie jest to dopiero trzecia ich płyta z premierowym materiałem, nie licząc „odrzutowego” „Solaris 1990”. Tyle, że u nic cykl produkcyjny trwa piętnaście lat – pierwszy tom Kronik Marsjańskich – 1984, „Notradamus” – 1999, drugi tom Kronik – 2014. Czyli czwartej płyty możemy się spodziewać około 2029.
W tych ośmiu gwiazdkach i stwierdzeniu, że drugi tom Kronik Marsjańskich nie dorównuje swoim poprzedniczkom nie ma żadnej sprzeczności. „Marsbeli Kronikak” i „Nostradamus” są moim zdaniem płytami wybitnymi i terenie dawnych demoludów wielkiej konkurencji raczej nie mają. Tak przyzwyczailiśmy się patrzeć na świat przez pryzmat naszego grajdołu i wydaje się nam, co to nie my, ale nawet stosunkowo niedaleko za naszą granicą dzieją się rzeczy duże. Z PRLu byliśmy nieco lepiej pod tym względem doinformowani, bo jednak tak z „urzędu” było. Dzięki temu mogliśmy poznać Locomotive GT, Omegę, Scorpio – chociażby. Po 1989 roku te kontakty znacznie osłabły, a my staliśmy się strasznie anglocentryczni. Dlatego pewne rzeczy nam umykają, tak jak na przykład poprzednia płyta Solaris – „Nostradamus”. Nie wiem, czy u nas nagrano coś lepszego w przez ostatnie 20-25 lat. Raczej nie.
Ale wróćmy do drugiego tomu Kronik Marsjańskich. Jak większość publiki nie ma specjalnego zaufania do sequeli – jeśli coś ma kolejny numerek, to nie ma co nastawiać się na wielkie przeżycia artystyczne – wręcz przeciwnie – lepiej nie nastawiać się na nic. Dokładnie nastawić się na NIC. „Marsbeli Kronikak II” też początkowo traktowałem jak odgrzewanie starej jajecznicy. Nie wziąłem pod uwagę, że czasami nawet takie coś z numerkiem jest warte uwagi. Zabrałem się za to trochę z ciekawości, trochę z poczucia kronikarskiego obowiązku, a już po kilku minutach wiedziałem, że to musi być kawał porządnej muzyki. I był. Co prawda od pierwszego tomu jest gorsze muzycznie, ale lepsze brzmieniowo (no nie dziwi – trzydzieści lat minęło). Za to dalej rozkosznie staromodne, jakby wyjęte z drugiej połowy lat siedemdziesiątych i dalej tu pobrzmiewają echa Eloy, Floydów. Dalej, jak trzydzieści lat temu, ta muzyka płynie sobie bez żadnych niepotrzebnych tam, czy wodospadów i niesie nas spokojnie przez te trzy kwadranse.
Album dzieli się na dwie części – pierwsza to tytułowa suita, trwająca ponad dwadzieścia minut, ale właściwie muzycznie są to trzy oddzielne utwory, oraz część druga – pięć krótszych utworów. Najciekawsza jest „Marsbéli Krónikák II. - 2-6. Tétel” – smyki, chóry, rozmach, czyli dokładnie to, czego się po takiej muzyce spodziewamy. Za to czymś z zupełnie innej beczki jest „Hangok a múltból - 1-2. Tétel” – nieco dziwny utwór jak na takie wydawnictwo – delikatny elektroniczny beat, ostrzejsza gitara, syntezatory jakby agresywniejsze. Innym trochę specyficznym numerem jest „Alien Song”, a jego specyficzność polega na tym, że jest to chyba coś w rodzaju pastiszu – jakieś gulgoczące głosy, jakieś elektroniczne popiskiwania w stylu „beep-beep”, czyli jak się porozumiewali ze sobą obcy w marnych, amerykańskich filmach SF z lat pięćdziesiątych.
Oprócz tego, że sama muzyka jest bardzo dobra, to do strony technicznej też nie można mieć nawet najmniejszych zastrzeżeń. Wiadomo, że taka muzyka, jaka znalazła się na tym krążku musi mieć odpowiednią oprawę – musi zostać odpowiednio zaaranżowana i nie może być to „tradycyjna” progresywna aranżacja: klawisz, gitara i sekcja, zwykle nieudolnie zgrane przez jakiegoś domorosłego „magika” od hebli, ale tutaj mamy jeszcze dęciaki, skrzypce (nie wiem, czy nawet nie cały kwartet smyczkowy), chóry. Musi też być odpowiednio dobrze wyprodukowana. Oba te warunki „Marsbeli Kronikak II” spełnia i efekcie otrzymaliśmy bardzo dobrą płytę. Szczerz mówiąc jestem nawet trochę zaskoczony, że aż tak dobrą.
Osiem gwiazdek bez żadnej dyskusji i rekomendacja dla Ostatnich Ludzi Proga – starszaki też jeszcze umieją grać.