Mulrifuse to Peter Fallowell - człowiek orkiestra, który wziął sobie do pomocy wokalistkę Cherie Emmitt i basistę Toma Allena, żeby nagrać płytę “Journey To The Nesting Place”. Niegłupia to płyta. Nieźle pomyślana, - słychać, że ktoś miał pomysł, na muzykę, na aranżacje, brzmienie, w ogóle na cały album od A do Z. Inna sprawa co do jakości tych pomysłów. Chociaż czasami słyszymy Minimum Vital, momentami Tangerine Dream, a w wokalach Curved Air, to taki solidny rozrzut inspiracji zazwyczaj gwarantuje dziełko stosunkowo oryginalne.
Cztery utwory - trzy nieco krótsze i jedna suita trwająca ponad dwadzieścia minut. Ale wszystko tworzy to całość – cykl spójnych stylistycznie, podobnych do siebie utworów. I jak to się często zdarza – nieco to wszystko monotonne, bo trochę przesadzono z jednorodnością aranżacji – wszystko na to samo kopyto, według jednej sztancy, cała płyta, trzy kwadranse muzyki. Przydałaby się tutaj odrobina różnorodności, bo muzycznie nie jest to wcale tak dobre, żeby ryzykować, że słuchacz poczuje się znudzony. Z drugiej strony wszystkie te utwory tworzą całość i mają pewien wyczuwalny rytm, lekko mantrowaty, lekko hipnotyzujący.
Jednak szczerze mówiąc bardzo rzadko do niej wracam. Po prostu mi nie leży. Taka ocena „na zimno”, analityczna, wypada dużo lepiej, niż taka emocjonalna – „podoba się – nie podoba się”. Kiedy jej słucham, to jej słucham, bez większych zgrzytów. Ale kiedy wraca na półkę, zupełnie za nią nie tęsknię, ba, nawet z premedytacja ją omijam. A na samą myśl, że mam jej znowu posłuchać, bo wreszcie tą cholerną recenzję trzeba skończyć, to od razu organizuję sobie inne zajęcie, na przykład mycie okien. Albo sraczyka.
Nie krzyżuję się z tą muzyką. Próbuję się do niej przekonać, bo uważam, że jednak coś w tym jest, ale na razie bez powodzenia. Po prostu nadajemy na innych falach. Tylko pewne osłuchanie w rocku progresywnym pozwoliło mi sklecić kilka zdań na ten temat.
Dlatego bez punktów.
Ale druga część „Day To Day / Your World” i suita “Yours Again” są ładne.