Ćwiara minęłaTM AD 1989! Dziś ćwiara świąteczna.
To płyta okazyjna, do tego powstała ze smutnej okazji. Jesienią 1988 Graham Chapman podczas wizyty u dentysty dowiedział się, że cierpi na nowotwór dziąsła; mimo zabiegów chirurgicznych i chemioterapii, choróbsko przeszło na kręgosłup i 4 października 1989 Graham przegrał walkę z chorobą. „Monty Python Sings”, dedykowany pamięci Chapmana zbiór znanych i mniej znanych Pythonowskich piosenek, ukazał się przed końcem roku.
Jest tu wszystko, co najlepsze – „Always Look On The Bright Side Of Life”, piosenka drwala, w zasadzie wszystkie utwory z „Sensu życia”, pyszna parodia bondowskich piosenek w „Brian Song”, hymn Rycerzy Okrągłego Stołu czy piosenka o mielonce – plus sporo nieco mniej znanych ciekawostek. Niekiedy dość symbolicznych („I’ve Got Two Legs” – znane wcześniej jedynie z nagrań koncertowych) włączono do repertuaru płyty w zasadzie jedynie po to, by swój kawałek płyty miał też Gilliam). Niekiedy frapujących: w „Medical Love Song”, pysznym pastiszu miłosnych ballad, Graham Chapman popisuje się swym medycznym wykształceniem, opisując z detalami całą serię chorób wenerycznych, jakie można nieuważnie złapać od partnerki (zapalenie napletka przypomina mi o Twym uśmiechu (…) Twoja rzęsistkowica sprawia, że mam dreszcze), na podkładzie Chopinowskiego „Poloneza As-dur op. 53” John Cleese recytuje historię króla Karola I, co na początku panowania miał 170 cm wzrostu, ale na koniec już tylko 149, a to za sprawą Olivera Cromwella, w eleganckim, folkowym „Finland” Michael Palin składa żartobliwy hołd krajowi, który niesłusznie przegrywa z Belgią jako cel urlopowych podróży Brytyjczyków, Eric Idle wyładowuje się na znanych filozofach, a Terry Jones w „Rozkładających się kompozytorach” (niestety gry słów z oryginalnego tytułu chyba nie da się przetłumaczyć sensownie) składa ironiczny hołd słynnym… no wiadomo komu. Oczywiście jak na Pythonów przystało całość stylistycznie buja się kompletnie od Sasa do Lasa – tu parodia szantów, tam klasyczny bigbandowy jazz („Henry Kissinger”), tu piękne gitarowe wprowadzenie do „Finlandii”, tam musical to bardziej w kiczowatych klimatach Vegas („Christmas In Heaven”), to klasyczny, broadwayowski („Galaxy Song” – oczywiście przełamany wstawką na syntezatorze – ci co widzieli „Sens życia”, wiedzą jaki obrazek się w tym momencie pojawiał, a ci co nie widzieli, dowiedzą się z tej recenzji). Swoją drogą lwia część utworów na płycie to dzieła Erica Idle’a – zdecydowanie najlepszego, bardzo wszechstronnego kompozytora wśród Pythonów.
Dlaczego takie coś na święta? Ano dlatego, że rzeczywistość za oknem coraz bardziej przypomina niestety tą pythonowską. Z jednej strony psychole od Tomusia Terlikowskiego próbujący narzucać wszystkim wokół swe poglądy, miłosierdzie i miłość bliźniego;
z drugiej Poślica Tępa i jej polowanie na przerażający, czający się na każdym rogu dżender;
z trzeciej politycy z coraz mniejszym zakłopotaniem wystawiający gołe tyłki w stronę Kościoła (ale tak to niestety jest, gdy czegoś w spodniach panom brakuje)
– no cóż, coraz bardziej zbliżamy się do świata jakby żywcem ze skeczy pięciu Anglików i Amerykanina. I mimo wszystko świadomość, że ta banda głąbów z perspektywy galaktyki to nic nie znaczący epizod,
jakoś pomaga patrzeć na życie trochę spokojniej. A do tego Latający Cyrk to świetna odtrutka na wszechobecną, mdłą do obrzydzenia świąteczną słodycz – jak zaczniemy oglądać w Wigilię, to akurat do piątku wystarczy. Więc rada nie tylko na Święta, ale i na co dzień: