Zawartość muzyczna na płycie jest po prostu NUDNA, WTÓRNA i NIJAKA, z naciskiem na WTÓRNA.
Swego czasu jeden z kolegów „po piórze” opisując jedną z płyt porównał ją bodajże do kanapki. Miał szczęście, bo w przypadku Enterntaining Thanatos, całe muzyczne menu podane przez zespół jest po prostu niezjadliwe. Nie jest to domowe ciasto ( np. wielki kawał szarlotki na ciepło z sosem czekoladowym i bitą śmietaną), a raczej ciastkowy erzac podawany w sieci barów szybkiej obsługi. Bez smaku, wątpliwej jakości i sztuczne oraz zapychające przez chwilę. Takie NIC.I w dodatku drogie.
Nie mam nic do zarzucenia muzykom, potrafią grać, znają swoje umiejętności oraz ograniczenia w używaniu instrumentarium, ale...ich gra nie służy niczemu. Poszczególne kompozycje są chaotyczne i bez wyrazu. Posłuchajmy chociażby najdłuższej kompozycji na albumie Yes & No. Forma suity, która wymusza od grających jakiegoś zaangażowania i ułożenia, czy wręcz myślenia koncepcyjnego w tym przypadku zupełnie się nie sprawdza. Jest to po prostu zlepek i NIC więcej paru motywów muzycznych oraz tak naprawdę pretekst do popisów wirtuozerskich muzyków zespołu. Nudą wieje na kilometr!
Podczas odsłuchu płyty sięgnęłam po kartkę i zaczęłam wypisywać inspiracje: GENESIS rzecz jasna, Spock’s Beard czy Transatlantic (sposób śpiewania, interpretacji czy nawet barwa głosu Johna Mabry przypomina Neala Morse’a) czy nawet CAMEL (uff jakiś mały pastisz wielbłąda w pod koniec suity Yes & No), czy wykorzystanie motywów muzyki klasycznej ( Planety Gustawa Holsta – wrr czy każdy zespół progresywny musi się chwalić znajomością klasyki i dodawać takie elementy „na chybił trafił” do swojej twórczości?). Elementy dodane (w tym przypadku Holst) wybijają się jakością i są moim zdaniem wtrętem, który rzutuje negatywnie na odbiór muzyki zespołu. Ale skoro nie potrafimy komponować, to zawsze można pokazać, jacy osłuchani jesteśmy.
Bardzo ładna i dobrze skomponowana miniaturka When It All Comes Together, w której dzieje się więcej niż w suicie, jest moim zdaniem jednym z jaśniejszych punktów tego, nie da się ukryć nieudanego projektu. Ciekawie brzmią również fragmenty Socrates oraz Wheel of the World – z naciskiem na fragmenty.
Charakterystyczne, bardzo amerykańskie jest brzmienie zespołu. Słychać od razu, że słucham produkcji MADE IN USA. Cały album brzmi bardzo specyficznie i sterylnie. Brakuje mi niestety pewnej dozy „szaleństwa” w grze Mataphor. Wszystko jest jak „spod igły”. I jak wspomniałam na początku recenzji duże umiejętności muzyków nie budują nowej jakości w muzyce. Ot po prostu: rzemieślnicy, jakich wielu.
Nie słyszałam poprzedniej płyty zespołu. Doczytałam się tylko, że nie miała dobrej prasy. Muzykom zarzucono wtórność i nudzenie słuchacza. Nauka poszła w las? Bo ja jestem znudzona, zniesmaczona i raczej odłożę płytę zespołu na półkę, od czasu do czasu odkurzając ją ściereczką.
Nie podoba mi się „pseudointelektualne” zaangażowanie zespołu. Warstwa liryczna, która powinna korelować z muzyką, jest równie niestrawna, jak muzyka. Chybiony projekt.
Zdecydowanie preferuję domowe ciasto niż „seasons pie” z McDonalds. Lubię oryginalne perfumy w pięknych flakonach niż bazarowe podróbki.. Wzrusza mnie bardziej Obrona Sokratesa niż błaha piosenka o Sokratesie by Metaphor. Dla mnie większe znaczenie ma Pigmalion Shawa niż Pigmalion a’la Metaphor. Wolę Genesis niż Metaphor. Transatlantic zresztą też! Sad but true!
Testiculi mihi tantopere dolent. Ut in statum commutatum ingressus sim.
O, pulchritudo collorum! Super humum circumvolvo.