Debiutancki album United Progressive Fraternity jest idealnym krążkiem dla wszystkich tych, którzy jeszcze opłakują rozwiązanie się australijskiej Unitopii. Bo UPF został założony przez wokalistę tej grupy, Marka Trueacka, do którego dołączyli inni byli członkowie zespołu - Matt Williams, Tim Irrgang, David Hopgood oraz pojawiający się na tej płycie jako gość Ian Ritchie. Do tego panowie postanowili kontynuować współpracę z Edem Unitskim, dlatego utrzymana w stylistyce dotychczasowych okładek szata graficzna płyty nie powinna zaskakiwać.
Nie zaskakuje też muzyka, będąca naturalną kontynuacją muzycznych pomysłów znanych z albumów Unitopii. W dalszym ciągu zatem mamy do czynienia z progresywnym rockiem bardzo bogatym brzmieniowo i aranżacyjnie. Jak to bywało na krążkach Unitopii i tu pojawia się mnóstwo muzyków i rozmaite instrumentarium (oprócz tradycyjnie rockowego są saksofon, klarnet, skrzypce, flet i mandolina).
W efekcie tego dostajemy krążek z ośmioma kompozycjami, z których jedna jest klasyczną, trwającą ponad 20 minut suitą, dwa utwory mają bardziej rozbudowany charakter (Choices, Intersection) a pozostałe są po prostu mającymi dosyć zwięzłą formę piosenkami. No może poza otwierającą całość, bardzo zresztą udaną, symfoniczną uwerturą We Only Get One World. Już w niej jednak słyszymy cechy charakterystyczne dla muzyki United Progressive Fraternity - spore pokłady dźwięków etnicznych, czy może szerzej, klimatów ocierających się o world music. Z kolei następujący po niej Choices przynosi na początku orientalizmy słyszalne również w The Water. Ten ostatni kawałek okraszony też bogatymi partiami dęciaków ma w refrenie dosyć przebojową i taneczną wręcz rytmikę. Między wspomnianymi utworami znajduje się Intersection, jeden z najlepszych fragmentów albumu, ze zgrabnymi harmonicznymi partiami wokalnymi. Warto też zwrócić uwagę na lekko smooth jazzowy Don’t Look Back – Turn Left zbudowany na fajnie pulsującej partii basu. Opus magnum płyty jest oczywiście wielowątkowy Travelling Man (The Story Of Eshu), w którym oprócz delikatności dostaniemy przede wszystkim sporo rockowej, ciężkiej gitary. Następujące po nim Fall In Love With The World i Religion Of War raczej już nie intrygują. Pierwszy z ich jest spokojnym akustykiem, drugi, przeciętną piosenką osadzoną na dosyć intensywnej elektronice. Szczególną wartość albumu, po który absolutnie powinni sięgnąć miłośnicy Unitopii, podnosi gościnny w nim udział - fakt, że mocno symboliczny - Steve’a Hacketta i Jona Andersona.