Sebas Honing to młody (rocznik 1990) multiinstrumentalista z Holandii, mający już na koncie występy m.in. w zespole 5150 (cover-band Van Halen) i wspólnie z siostrą Petrą w zespole Equisa. „Songs Of Seas And Oceans” to jego debiutancki autorski album, a Peter nie zwalnia bynajmniej tempa: już na rynek trafiła kolejna płyta „From Middle To East”.
Co można powiedzieć o Honingu po wysłuchaniu tego godzinnego albumu? Że to bardzo wszechstronny muzyk i kompozytor, który chyba do końca jeszcze nie wie, w jaką stronę chce iść. Mamy tu i tyleż modne, co już nieco zwietrzałe progmetalowe granie, i dużo elektroniki, i ukłon w stronę Pink Floyd, i jakieś echa wczesnego Porcupine Tree, i akustyczne ballady… „Full Waves” od początku atakuje masywnym, progmetalowym riffem i kroczącym rytmem. Mimo ciężkiego riffu i gitarowej ściany, całość wypada dość lekko, przede wszystkim za sprawą głosu: Honing nie ma specjalnie potężnego gardła, woli klimatyczne śpiewanie w klimacie Eddiego Veddera czy śp. Layne’a Staleya, a także dlatego, że w środkowej części ta progmetalowa ciężarówka jest co nieco przysłonięta pastelowymi syntezatorami. A zaraz po progmetalowym czadzie znalazła się delikatna ballada “Aquarial”, zaśpiewana głownie przy wtórze melodyjnych treli gitary akustycznej. „The Big Wave” składa się z dwóch części, pierwsza to oparty na masywnych riffach, właściwie bardziej prog-hardrockowy niż progmetalowy czad, druga – zupełne przeciwieństwo: stonowana ballada ze sporą dawką elektroniki. Podobnie „The Sea Life” opiera się na pastelowych klawiszach, słowiczym śpiewie Petry Honing i rozpędzonej gitarze akustycznej. W „Coral” delikatne gitarowe granie oparto na wtopionym w tło, zapętlonym w nieskończoność prostym motywie melodycznym sekwencera. „How Deep” to z kolei podniosła pieśń, przywodząca nieco na myśl Pink Floyd, w której klawiszowe tła połączono z ładnymi gitarowymi partiami – tak elektrycznymi, jak i akustycznymi. Floydowskie echa odzywają się też w delikatnym „Beauty On The Beach”. „Entrance To Atlantis” wypada podobnie do „The Sea Life”, za to na finał płyty atakują nas ciężkie gitarowe riffy, podbite elektronicznymi szaleństwami. Całość wieńczy krótki utwór instrumentalny na gitarę klasyczną.
Trochę dziwna, rozkojarzona to płyta i dlatego ciężko ją ocenić. Na pewno na plus należy Honingowi zaliczyć, że te dość już oklepane, znane z setek płyt patenty potrafi podać w całkiem świeży sposób, i nawet kiedy sięga po klasyczny nierdzewny progmetalowy riff dży-dży (*), udaje mu się nie drażnić wtórnością. A z drugiej strony: chwilami co nieco szwankuje brzmienie (zamiast żywego perkusisty mamy tu automaty, co niekiedy trochę kłuje w uszy), a przede wszystkim Sebas chyba nie do końca jeszcze wie, co tak naprawdę chce grać: mamy tu zaznaczony szereg kierunków, czasem dalece odmiennych od siebie – tu progmetalowe galopady, tu pastelowe elektroniczne tła, tu akustyczne granie we floydowskim klimacie… Siedem gwiazdek, trochę na zachętę, z nadzieją, że na kolejnych płytach ambitny młody Holender albo zdecyduje się na jedną z dróg (wolałbym nie progmetalową – warunki wokalne nie do końca pozwalają, a poza tym sam gatunek zajechany jak kasjerki w Biedronce), albo stopi różne elementy we własny, oryginalny styl.
(*) courtesy of Wojciech K.