Będąc wiosną 1997 roku w jednym z amsterdamskich sklepów muzycznych musiałem – ze względów finansowych – dokonać nie lada wyboru między dwiema dzierżonymi w dłoniach płytami kompaktowymi: Zagładą domu Usherów Petera Hammilla a It's Raining In Heaven The Legendary Pink Dots. Po głębokim namyśle poprosiłem sprzedawcę o tę pierwszą i nigdy nie żałowałem raz podjętej decyzji, gdyż opery PH w tej pierwotnej, oryginalnej wersji na rynku nie ma już od dawna, a LPD do dziś zajmuje półki portlandzkiego sklepu internetowego Soleilmoon.com. Okazji zakupu tej drugiej było bez liku. Ostatecznie w połowie lat dwutysięcznych przyfrunął do mnie jeden jej egzemplarz zza oceanu. Wydana w 1989 roku przez włoską wytwórnię Materiali Sonori pod tytułem Greetings 9, doczekała się siedem lat później reedycji nakładem wspomnianej wytwórni amerykańskiej.
Otwierający ją neurotyczny numer tak wtedy, jak i dziś chwyta za serce. „Puppets Apocalypse”, znany też pod tytułem „Love Puppets” (The Curse), to mroczna opowieść o znerwicowanym, nieznośnie sondowanym przez drugą stronę, a jednak dążącym do pojednania kochanku, który ma poczucie bycia marionetką w związku dwojga osób.
Zaproponowałaś papierosa. Okręcasz mną w tańcu. Jesteśmy lodem na szybie. Czy zostałabyś moją kryzysową narzeczoną, czy może nawet moją żoną? Życie jest za krótkie na rozmowy przy ciasteczku i kawie. Terapia, której najzwyklej mam dosyć, nie zmieni niczego z dnia na dzień. Zbyt długo byłem sam.
Jak możesz mówić, że mnie rozumiesz, skoro sam ledwie siebie znam. Tyle rozmów, tyle wywodów, od których mnie mdli. Jedno i to samo w kółko. Co daje ci prawo do osądzania mnie? Obezwładniają mnie twoje pytania. Przyznaję, że być może jesteśmy tylko kukiełkami. Kocham je – nie pacynki. Dobre serca i dusze – jak moja – na sznurku zawieszone. Moje serce wręcz spływa dobrocią.
Po co ta gra? Po co te podchody? Strasznie trudno cię zadowolić. Po prostu usiądź i posłuchaj. Chcę ci opowiedzieć o nas, i o rzeczach, które moglibyśmy jeszcze razem zrobić. Potrzebuję cię teraz, nie zostawiaj mnie.*
Niezwykle poważne jak na kpiarza i ironistę Ka-spela, lecz jak zawsze ponure i dojmujące na wskroś wyznanie. „Puppets Apocalypse”, czy też, jak kto woli, „Love Puppets”, stanowi swoisty highlight albumu It's Raining In Heaven. Jest jego najmocniejszym punktem, nie tylko od strony muzycznej. Lirycznie bowiem wpisuje się w opowiastki Ka-spela o zdesperowanych neurotykach, marzących o przejęciu całkowitej kontroli nad ukochaną osobą („Thursday Night Fever”), lub przeciwnie – pragnących z jej strony wyłącznie zniewolenia („The Golden Dawn”, „Only When I Laugh”). „Puppets Apocalypse”, podobnie jak i dwie kolejne kompozycje na płycie It's Raining In Heaven, zostało zarejestrowane na żywo w lutym 1988 roku w klubie Ubu we Francji. Zarówno przejmująco piękna „Poppy Day”, jak i utrzymana w nieco kpiarskim tonie „A Lust for Powder”, pochodzą z trzeciego albumu studyjnego LPD, The Tower. Po „A Lust for Powder” legendarna czwórka grała z pewnością „MMMMMMMMMMMM...” (The Lovers), gdyż zanim wyciszono zupełnie dźwięk, wyraźnie słychać te kilka słów z monologu Ka-spela o odwróceniu się ról człowiek-zwierzę, czyli kto lub co w kogo lub co wbije nóż i widelec, które to słowa zazwyczaj poprzedzały wymienioną kompozycję na koncertach grupy w tamtym okresie.
Wraz z „Only When I Laugh” wstępujemy do studia The Rainy Farm w Klaverland w Holandii. Pozostajemy w 1988 roku, tylko miesiąc ulega zmianie, zamiast lutego mamy sierpień. Deszczowa farma rozbrzmiewa kanonadą elektronicznych, odpowiednio zapętlonych dźwięków, dodatkowo udziwnionych wskutek zniekształconego głosu nawiedzonego wokalisty („Only When I Laugh”). „La Cazza Nova” przypomina przeciętnie zaaranżowane kompozycje z czasów Faces in the Fire. Jednostajny rytm, upiększony hałaśliwymi wrzutkami. „Lyriex” z kolei razi melodią popsutej pozytywki. „Premonition 11” to siedemnaście minut zabawy z muzyką mroczną, choć nieprzesadnie ponurą, jednostajną, lecz nie nużącą, wyjątkową, aczkolwiek niespecjalnie udaną. Do pierwotnej wersji utworu, której początki sięgają roku 1982, doklejono zarejestrowaną pięć lat później na siedmiocalowym singlu drugą jego część, zachowując przy tej operacji względną spójność. W przypadku Kropek taki zabieg nie powinien dziwić, a wręcz jest konieczny do utrzymania w ryzach atmosfery niesamowitości, jaką charakteryzuje się zdecydowana większość nagrań zespołu.
Tak więc It's Raining In Heaven została, podobnie jak The Lovers, skrojona z łat, ścinek oraz innych skrawków muzycznych, z tą jednak różnicą, że do ich zszycia użyto zbyt grubej nici. Chwilami rzeczywiście brzmi grubo, lecz nie na tyle, by urywać to czy tamto. Być może wydawca założył, że wyrwie przynajmniej kilka dolarów z kieszeni najzagorzalszych miłośników twórczości okularnika z Nijmegen i wypuścił na rynek ten studyjno-koncertowy miszmasz, chyba tylko ku uciesze słuchaczy-neurotyków i najwierniejszych zwolenników apokalipsy marionetek (czyt. "Puppets Apocalypse").
* - [tłum. własne – T.O.]