To, że skała może być miejscem twardym, i że każde nowe nagrania Kropek stają się od razu legendarne, jak to pięknie ujął szanowny pan redaktor, autor legendarnego już teraz programu Mini-Max, wielbiciele różowego fenomenu wiedzą od dawna. Najświeższa legendarna, bo jakże mogłoby być inaczej i w tym przypadku, płyta Różowych Kropek o intrygującym tytule Plutonium Blonde, i z równie interesująco wyglądającą blondynką na okładce poprawiającą makijaż, jest pozornie mało wyszukaną propozycją skierowaną do mało wymagających „blond” słuchaczy tego zespołu, którym znudziły się przenikliwe wrzaski proroka opętanego surrealistycznymi wizjami o nadlatujących spodkach, kosmicznych zaślubinach w drodze na Andromedę, szczerej chęci uwolnienia się od gównianej perspektywy życia na chorym ziemskim podwórku i możliwości wyjazdu na Syriusza albo też solennych obietnicach wyzwolenia całej ludzkości spod władzy złośliwego widma od zawsze budzącego w niej nieodparty lęk. Tym razem, Edward Ka-spel, charyzmatyczny frontman holenderskiej grupy, serwuje nam zestaw łatwo przyswajalnych „piosenek”, jednakże, bez efektu zwrotnego tak, jak to często bywa w kontakcie z produktami o nieco innym, jaśniejszym odcieniu różu.
‘Torchsong’ otwiera płytę w sposób zdecydowanie rockowy, aczkolwiek brakuje mu tej szorstkości i chropowatości, jaką imponował wstęp do albumu The Whispering Wall, który drapał przyjemnie po uszach riffami Erika Drosta wygrywanymi niedbale w charakterystyczny dla tego gitarzysty punkowy sposób. Miałeś pazurki ale ci się złamały i już nie jesteś dla mnie taki atrakcyjny jak dawniej (Ka-spel, E., ‘Premonition 16’). Nie ulega wątpliwości, iż muzyka zespołu ostatnio nieco spoważniała, a rezurekcyjny ton proroka Ka-spela wyraźnie złagodniał, co, wbrew temu co wyżej napisałem, nie wpływa niekorzystnie na jakość „piosenek” na nowym longplayu Dotsów. ‘Rainbows Too?’ przypomina tęczowy gulasz dźwiękowy zakończony długim elektronicznym transem poprzedzonym niewyraźnym krzykiem Ka-spela ‘…pora odlecieć.’ I tak wraz z zamierającym okrzykiem odlatujemy od gorączki zwanej życiem z całą plejadą dźwięków hen daleko, gdzie nawet Kuranes, by nie dotarł bez odpowiednich środków wspomagających. Samotność, która jest głównym tematem ‘Rainbows Too?’, ulatnia się gdzieś i już w kolejnej „piosence” ‘A World With No Mirrors’ następuje próba nawiązania kontaktu z najbliższą osobą, która w rzeczywistości okazuje się być tylko konturem tej osoby. Wciąż spadamy w dół cali w dreszczach, w świecie bez luster, gdzie zwierciadło jest tylko płaskim kawałkiem szkła, gdzie rzeki są zawsze suche, gdzie czas i przypływ zawsze cofają się. Nawet histeryczny śpiew Ka-spela nie jest w stanie wydobyć nuty optymizmu z tekstu tej akustycznej „piosenki”. ‘My First Zonee’ zgrywa się na typowy kropkowy żart muzyczny przede wszystkim dzięki figlarnemu Nielsowi. Po nim nadchodzi czas na romantyczny walczyk ‘Faded Photograph’, który po raz pierwszy usłyszałem w łódzkim klubie Jazzga (19.10.2007) [Łukasz… jeszcze raz dzięki za tamten nocleg], a który roztacza aurę przejmującej melancholii za sprawą czarującej elektroniki i flirtujących z nią flecików Nielsa, a także słów Ka-spela, który śpiewa o kimś, kto jest tylko starą wyblakłą fotografią zrobioną podczas ceremonii ślubu zamkniętą teraz w torebce swojej ukochanej z przeszłości: Znalazłem twoje wyblakłe zdjęcie robiąc porządki w pokoju. Stoisz na nim z kieliszkiem wina – dumna i odpicowana. Czyż nie wydawało ci się wtedy, że słońce nigdy nie zajdzie za horyzont…? Wiecznie młodzi z błogosławieństwem po wsze czasy, ubrani bardzo odświętnie. Lecz ja jestem urodzony w środę i przeklęty, by pozostać zamknięty na dnie twojej torebki. Przychodzę do ciebie nocą raz jeszcze, zapominam zapukać… Czy skradając się nie przestraszyłem cię? O nie… na pewno nie ja. Bowiem twoje spojrzenie prześwietla mnie na wylot… To tak boli. W odróżnieniu od nieszczęsnego bohatera utworu ‘Faded Photograph’, który nie jest w stanie już niczym zaskoczyć bliskiej mu osoby, kolejna odsłona Plutonium Blonde zawiera monolog Ka-spela wyrecytowany w podobnym stylu, co słynne ‘Spodki’, niemniej jednak pozbawiony tej szaleńczej kosmicznej furii autora. ‘An Arm And A Leg’ - typowy dla Kropek jazgotliwy trans - przerywa niedługa, folkowa humoreska ‘Mailman’ na mandolinę, klarnet basowy i głos. Potem mamy ‘Oceans Blue’ urozmaicony irytującym terkotem maszyny, który umyślnie zniekształca mroczne piękno błękitu oceanów wygenerowane głównie za pomocą czarującego fortepianu i natchnionego głosu Ka-spela. Afrykańskie ‘Savannah Red’, natomiast, pełni rolę wypełniacza, który udowadnia, że repetytywność nie musi koniecznie oznaczać nudy . Finał płyty (‘Cubic Caesar’) to, podobnie jak ‘Oceans Blue’, ciemniejszy odcień różu upiększony niskim pulsującym beatem i psychodelicznym brzmieniem gitary Martijna De Kleer.
W taki dosyć przyjemny sposób kończy się całość płyty Plutonium Blonde – różowej blondynki nie dla wszystkich jej wielbicieli w równym stopniu atrakcyjnej. Co bardziej ambitni słuchacze zarzucają Kropkom, że są one mało ekspresyjne na nowej płycie, niewyraźne jak ta fotografia w torebce starej kochanki, co tłumaczą brakiem perkusisty w zespole. Sam raczej zaliczam się do tych, jak to nieładnie nazwałem na początku mojej recenzji, „blond” słuchaczy i uważam ostatni gest Ka-spela za wyjątkowo rozważny i mądry. Ka-spel wie, że dwa razy do tej samej rzeki wejść nie sposób, dlatego kolejny krążek wydany przez jego band jest nieco inny – odrobinę łagodniejszy, nieobciążony tak bardzo, jak kiedyś elektronicznymi ozdobnikami, ale wciąż wymuszający na nas skupienie i wymagający odrobinę atencji, by móc cieszyć się nim w pełni. A tytułowa ‘Plutonium Blonde’ może nie wygląda tak strasznie pięknie jak ‘The Whore of Babylon’, za to jej jasne, sexy loczki i świeżo nałożony, krwisty make-up z pewnością potrafią zawrócić w głowie tj. zaszumieć w uszach.