Znowu wieje z zachodu. Ofensywa ardeńskiej melancholii przybrała na sile. Kąpiele słoneczne są możliwe już tylko w Spa. A w kraju kasztany gniją i pada śnieg. O tej porze roku łatwiej o smutek i łzy niż śmiech i szczęście. Pepe Wismeer wyczuli odpowiednią chwilę. Melancholicy z Ardenów wylali swe żale na najnowszej płycie Un-, która od niespełna dwóch miesięcy jest w sprzedaży na stronie Beta-lactam Ring Records. Jest to drugi nagrany dla portlandzkiej wytwórni płytowej krążek, wyraźnie dojrzalszy i spójniejszy od poprzedniego Between Sheep and Pigs.
Pepe Wismeer tworzą Damien i Anne-Laure, i to oni nagrali cały materiał na ośmiościeżkowym magnetofonie firmy Tascam 388 i zagrali na wszystkich instrumentach z wyjątkiem perkusji w trzech utworach (3, 8 & 10), za której zestawem usiadł Bertrand „Georgie”.
Ponura jak listopad i gorzka jak lekarstwo Un- drąży te same co poprzednio cieniste doliny i niziny, nie pozostawiając na swej drodze żadnej wypukłości prócz spuchniętych oczu u najwrażliwszej garstki słuchaczy. Nowe PPW elektryzuje kosmicznym ambientem w „In Cypris' Palms”, prostotą gitarowego frazowania w „Le Deux Notes”, „aptekarską” finezją brzmienia w „Akin” i „Reptilize On Us” oraz krzykiem desperacji w „Yellow Guns”, którego źródeł należy szukać w muzyce z wytwórni 4AD. Druga połowa Un- jest nie mniej fascynująca. Obok pastoralno-rockowego „Sanity Belt” mamy post-punkowe „Pit Of Secret Is Fused”. Walczykowate tempo „Your Waves (e voi)”, atmosferyczne „Easting A Ling” oraz mroczne jak wnętrze gotyckiej budowli sakralnej „Kai Kai” dopełniają całości tej tajemniczej muzycznej refleksji Damiena i Anne-Laure. Posępności nagrań towarzyszy równie surowa okładka przypominająca wycinek pokiereszowanego księżycowego lica. A muzyka chłodna jak długie zimowe wieczory mogłaby uświetnić niejedną cold wave party, odbywającą się w lochach średniowiecznego zamku.
Niezwykle koherentna muzycznie propozycja francuskiego duetu PPW, wysunięta przezeń o właściwej porze roku, ucieszy największych zgorzknialców i smutasów, a wesołkom – jeśli tylko zechcą jej posłuchać – na dobre zetrze z ich twarzy błazeński uśmiech. Z głębi serca, a w myśl starej zasady, ażeby podobne leczyć podobnym, polecam wszystkim strutym duszom, błąkającym się po świecie niczym zombie po nawiedzonym supermarkecie, potężny łyk gorzkiej melancholii przyrządzony przez niepoprawnych artystów-ponuraków z Francji.