Znudzony tendencyjną pieśnią boskiej TV jak Dorian Gray życiem postanawiam zakosztować słodyczy inaczej. Świadomie zamykam się na świat sterowany przez medialne kartele i od razu czuję się jak mnich na pustyni – odizolowany ale i szczęśliwy. Nie potrzebuję brukowych skandali ani gderliwej TV, żeby czuć sens życia. Oazą są dźwięki ukochanej muzyki – gwarancja mocnych wrażeń. She's my religion now* mógłbym rzec z angielska. Metafizyczność i duchowe uniesienie bez zbędnego kadzidła. A skoro bezduszne wieże dumnych katedr niewiele mogą wskazać już,** szkoda czasu na czekanie i odmawianie próżnych mantr. Zatem sięgam po przypominającą swym kształtem hostię płytę CD z ulubionym wykonawcą i przeżywam niezwykłość muzyki nieświadomie oddając cześć (s)twórcy za jego łaskawość.
Co tym razem zagrało na ołtarzu boskiej stereo Hi-Fi? Coś, co na pewno skutecznie zdławiło „nawiedzoną” rzeczywistość ze skutkiem równym próbom zażegnania groźby kompletnego szaleństwa przez Ericha Zanna wygrywającego ogłuszające crescendo na skrzypcach w opowiadaniu grozy H.P. Lovecrafta. Przynajmniej dłużej niż przez kilka chwil poczułem jak w żyłach szybciej płynie mi krew*** odtwarzając nową płytę Soft Machine Legacy Live Adventures. Zawartość wydawnictwa równie przejmująca jak Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu Josepha Haydna słuchane w Wielki Piątek; zaiste przemawia siłą magnum.
Dziewięć nagrań zamieszczonych na krążku zarejestrowano na żywo podczas koncertów grupy w Austrii i Niemczech w 2009 roku. Soft Machine Legacy to spuścizna tego co pozostało po słynnym kwartecie Dean/Ratledge/Wyatt/Hopper. Były lider formacji, Wyatt, odszedł po czterech pierwszych płytach i założył The Matching Mole będący francuską parafrazą nazwy Soft Machine. Siła Softów tkwi w grze scenicznej. Od zawsze dużo koncertowali, czego dowodem są liczne wydawnictwa live wydane w ostatnich latach. Bieżący materiał ograny do perfekcji na koncertach został podany również w formie live na albumie zadedykowanym dwóm niedawno zmarłym muzykom SM – Deanowi i Hopperowi (saksofoniście i basiście). W obecnym składzie znaleźli się zarówno dawni muzycy (John Marshall, John Etheridge, Roy Babbington) jak i młoda liga jazzowa (Theo Travis). Etheridge zastąpił jeszcze w latach ‘70. Allana Holdswortha na gitarze, natomiast Travis i Babbington (Seven, Bundles i Softs SM oraz Belladonna i Labyrinth Nucleus) weszli w lukę po Deanie i Hopperze. Soft Machine Legacy nagrał tylko dwie płyty studyjne Soft Machine Legacy i Steam podczas gdy pozostałe trzy prezentują ekscytujący materiał koncertowy (Live in Zaandam, Live at the New Morning, Live Adventures).
Mimo zmian personalnych Live Adventures odkrywa niemal to samo intensywne brzmienie Softów, co zawsze – połączenie free jazzowej improwizacji z rockową rytmiką oraz nacisk na względną melodyjność tematów głównych kompozycji. Z dziewięciu nagrań wydrukowanych na rewersie okładki Live Adventures jedno – "The Relegation of Pluto'' – zaczerpnięto z repertuaru Travisa (Double Talk), pozostałe wraz z kultowym ''Facelift'' (Third) powstały pod szyldem Soft Machine (Legacy). ''Facelift'' Hoppera krótko eksploatuje główny motyw utworu, a nie jak dawniej rozpina się do prawie dwudziestominutowej porywającej muzycznej orgii. Całość płyty stanowi pyszny kąsek dla wielbicieli bandu.
Asertywna gra Etheridge'a na gitarze przyciąga uwagę kolorowymi riffami i solówkami budując na nowo charyzmę grupy jak robił to kiedyś wyśmienity Holdsworth. Saksofon Travisa jest zachwycający jak zawsze; nieistotne czy gra ambient, jazz, fusion czy rock. Z pozostałej dwójki Soft Machine na szczególną uwagę zasługuje Marshall i jego imponujące solo w ''Transit''. Dawno nie słyszałem go tak energicznie bębniącego. Ponadto, zespołowi udało się stworzyć bardzo atmosferyczny początek koncertu – ''Has Riff II'', który za sprawą niezwykłego napięcia w partiach wszystkich instrumentów, a zwłaszcza fletu, wywołuje delikatny dreszczyk niepokoju.
Płyta Live Adventures jest równie fantastyczna, co jej okładka i historia zespołu. Jeśli cierpią Państwo w tej chwili na brak dobrych albumów koncertowych – a Coma Symfonicznie i Krzak 4 Basy to dla Was za mało – na pewno ostatni tour de force Softów ozdobi Waszą półkę płytową lepiej niż niejedna przereklamowana nowość. Machnijcie ręką na tanią rozrywkę i dajcie się porwać wartościowej sztuce anglosaskiej.
P.S. Poznański koncert 13. maja będzie jedynym występem grupy Soft Machine w naszym kraju, co z jednej strony mobilizuje, a z drugiej skłania do smutnej refleksji, że proste prawa ekonomii wygrywają z bezcenną sztuką. Maszyniści pomimo tego, że występowali w latach ‘60. obok Pink Floyd nigdy nie stali się rekinami muzycznego show biznesu jak ich koledzy Waters/Gilmour/Wright/Mason. Sam nie wybieram się na ów koncert z dwóch prozaicznych powodów: dużej odległości i braku szybkiego połączenia z południem kraju. Prędzej doleciałbym do Canterbury niż dojechał do stolicy Wielkopolski. Miejmy jednak nadzieję, że koncert się uda.