Włoski prog-rock to chyba jedyna odnoga progresywnego grania, do której mam jakie takie zaufanie. Większość takich płyt, jakie trafiają do mnie, trafia potem na moją półkę, a nie idzie dalej w ludzi. Myślę, że głownie dlatego, że odpowiada mi taka stylistyka. Italo prog zawsze był czymś osobnym – duże wpływy belcanta i włoskiej muzyki klasycznej, niewielkie ilości jazzu, śladowe bluesa, a i to głównie w kapelach grających nieco ciężej, pośrednio poprzez hard-rocka, 99 procent wokalistów śpiewających w rodzimym języku – to wszystko świadczyło o odrębności prog-rockerów z półwyspu Apenińskiego. Widać tradycja przetrwała, bo obecnie jest dosyć sporo młodych kapel, które starają się robić swoją muzykę według sprawdzonych wzorców. Chociaż mogłyby to robić bardziej twórczo.
No i właściwie mam już całą recenzję debiutanckiej płyty Ingranaggi Della Valle. Bo wyżej już dosyć dokładnie opisałem co grają i jak grają. Chociaż ze względu na trochę jazzowych wtrętów, można tutaj wspomnieć też o Arti E Mesteri. Teraz tylko gwiazdki i dawaj następny krążek do obróbki.
Ale w takich przypadkach pozostaje jeszcze sprawa wierszówki, która jak zwykle piechotą nie chodzi (święta blisko), do tego jest to zupełnie przyjemna płyta i warto jej się przyjrzeć bliżej.
Rzemiosło – tak najkrócej można określić ten album. Można też dodać – artystyczne. To i dobrze i źle. Trochę źle, bo brakuje tu nieco błyskotliwości. Dobrze – bo technicznie jest to zrobione bez zarzutu, według wszelkich reguł gatunku i naprawdę wyszło im to bardzo solidnie. Ale między „bardzo solidny”, a chociażby „wybitny” jest pewna różnica. Zwykle o tak zwaną iskrę bożą, błysk geniuszu. A tego na razie muzycy z Ingranaggi della Valle jeszcze nie ujawnili. Jednak przynajmniej tej odrobiny talentu odmówić im nie można, bo ich debiut to godzina całkiem fajnie pokombinowanej muzyki. Zmiany tempa, zmiany nastroju, szybkie, ale całkiem płynne, przechodzenie od „cicho” do „głośno” i z powrotem, „pokręcone” metra, bogate aranżacje, min. efektowne partie skrzypiec, dęciaków (Jaxon!) i mimo wszystko trochę całkiem ciekawych melodii. Pewnym minusem – przynajmniej dla mnie – jest takie szybkie przeskakiwanie z tematu na temat w obrębie jednej kompozycji. Trochę za dużo grzybów w tym barszczu. Dlatego całość sprawia nieco chaotyczne wrażenie.
Ze względu na swoją pewną hermetyczność nie jest to płyta dla początkujących, tylko dla osób lepiej osłuchanych. Na pewno nie nadaje się na początek znajomości z włoskim prog-rockiem. Jednak całościowe wrażenie jest dosyć pozytywne. Słuchało mi się tego zupełnie dobrze i mimo, że krążek trwa pond godzinę, specjalnie mi się nie dłużył. I jeszcze uwaga techniczna – to koncept-album treściowo (o wyprawach krzyżowych) i muzycznie, dlatego najlepiej słuchać go w całości. Słuchany po kawałku traci na wartości.
Solidne siedem gwiazdek. Nic dodać, nic ująć.