Zaistnieć w masowej świadomości sporym przebojem to dobra rzecz. Inną sprawą jest wyjście z cienia, jaki ów sukces rzuca na zespół. Gary Brooker i Procol Harum do masowej publiczności dotarli przebojowym, niezwykle popularnym singlem „A Whiter Shade Of Pale”, po czym… No właśnie – masowa publiczność szybko znalazła sobie innych ulubieńców, choć Procol wyrobił sobie kolejnymi, świetnymi albumami dobrą markę i spore grono fanów, to jednak do popularności „Bielszego Odcienia Bieli” było wciąż daleko. Z drugiej strony, Brooker robił wszystko, by udowodnić, że zespół ma do zaoferowania coś więcej niż przeboje: drugi album zespołu „Shine On Brightly” zawierał prawie 20-minutową kompozycję „In Held ‘Twas In I” – jedną z pierwszych naprawdę udanych prób, jeśli chodzi o dużą formę muzyczną podaną w rockowy sposób. Podobnie „A Salty Dog” i „Home” przynosiły porcję kompozycji nierzadko sięgających wybitnego poziomu (choćby „Whaling Stories” czy „Wreck Of The Hesperus”). Potem był gitarowy, blues-rockowy, zdominowany przez Robina Trowera i intrygujący swą odmiennością album „Broken Barricades”. A potem…
A potem pojawiła się propozycja występu z orkiestrą symfoniczną. Pomysł przyjęty gorąco przez Brookera, natomiast dużo mniej chętnie przez Trowera. Procol Harum miał już okazję w roku 1969 występować z orkiestrą kameralną w Ontario: zespół musiał grać cicho, żeby nie zagłuszać delikatnych orkiestracji, co zwłaszcza gitarzystę niezwykle frustrowało. Ponieważ dla Gary’ego Brookera występ z pełną orkiestrą symfoniczną i chórem był wręcz spełnieniem marzeń – lider Harum przyjął zaproszenie do wspólnego koncertu z orkiestrą z Edmonton, za to Trower uprzejmie zrzekł się członkostwa w zespole; zastąpił go Dave Ball.
Samo przygotowanie koncertu szło jak po grudzie. Próby z orkiestrą trzeba było mocno ograniczyć z uwagi na przeboje z kanadyjskimi celnikami, którzy nie chcieli przepuścić zespołowego sprzętu przez odprawę. Dyrygent Lawrence Leonard nienawidził muzyki rockowej (zażądał, by nie wymieniano jego nazwiska w żadnych materiałach dotyczących koncertu; w książeczce nie ma jego nazwiska) i przez cały czas zażarcie kłócił się z Brookerem. Muzycy orkiestry też nie przepadali za rockiem; jeden ze skrzypków nosił nawet kask motocyklowy na próbach, twierdząc, że tylko tak może ograniczyć denerwujący go hałas. W ostatniej chwili, w samolocie do Edmonton, Brooker wymyślił i napisał orkiestrowe aranżacje do „Conquistadora”, włączonego zresztą do programu koncertu za pięć dwunasta; orkiestrze nawet nie udało się dobrze przećwiczyć tego utworu. Również prawie w ostatniej chwili, na tydzień przed koncertem, Gary stwierdził, że całość mimo wszystko wypadałoby zarejestrować; technicy musieli w ciągu kilku dni rozgryźć, jak w wielkiej sali poustawiać mikrofony, by wszystko odpowiednio się nagrało. Brooker spodziewał się katastrofy: miał wrażenie, że na próbach muzycy orkiestry nie przykładają się specjalnie do grania, mechanicznie przelatując swoje partie. Wreszcie w zimny wieczór 18 listopada 1971 kwintet Procol Harum, orkiestra i chór wyszli razem na scenę Northern Alberta Jubilee Auditorium w Edmonton.
Poszło zupełnie inaczej niż się Brooker spodziewał: jak się okazało, muzycy oszczędzali się na próbach, ale na koncercie okazali się pełnym profesjonalizmem i dali ze siebie wszystko, podobnie jak Leonard. Zresztą wyjątkowo gorące przyjęcie ze strony typowo rockowej publiczności, entuzjastycznie oklaskującej muzyków tak zespołu, jak i orkiestry, co nieco ociepliło stosunki pomiędzy Procolami a symfonikami. Do tego jeszcze całość się nagrała na dobrym poziomie technicznym i… w kwietniu 1972 album koncertowy trafił na rynek.
Wielu fanów twierdzi dziś, że „Live In Concert With The Edmonton Symphony Orchestra” to wręcz archetypowy przykład tego, jak znakomicie może zabrzmieć razem rockowy zespół i orkiestra symfoniczna. Może jest w tym co nieco przesady, ale nie zmienia to faktu, że ten album po ponad czterech dekadach od rejestracji robi ogromne wrażenie.
Orkiestracje zrobione są z dużym smakiem: partie symfoniczne są potężne, ale nie przytłaczają zespołu, nie przytłaczają samych kompozycji, do tego są bardzo zróżnicowane: wiele tu drobnych szczegółów, znakomicie podkreślających klimat poszczególnych kompozycji. Ot, choćby „Conquistador”: ze znakomicie budującym nastrój wstępem smyczków i hiszpańskimi w klimacie partiami trąbki i ciekawie przeplatającymi się ze sobą partiami orkiestry i elektrycznych organów w finale. Szczegóły, różne dodatkowe, ciekawie wplecione w całość partie orkiestrowe budują też choćby klimat „All This And More” (te dodatki chóru w tle – poezja! – swoją drogą, to ciekawy przykład, w jakim stopniu mały, drobny dodatek wstawiony we właściwym miejscu może wpłynąć na brzmienie utworu jako całości.) Trochę mniej frapująco wypada „A Salty Dog” – albo inaczej: orkiestrowe partie po prostu podkreślają charakter tej kompozycji, dodają jej kolorytu, mocy.
Dwa fragmenty tej płyty robią wrażenie kolosalne. „Whaling Stories” już w oryginale był kompozycją znakomitą – ale dopiero zagrany z orkiestrą nabrał niesamowitej wręcz mocy. W środkowej części, gdzie ponury, kroczący rytm podkreślają jeszcze „punktowane” wejścia kontrabasów, od momentu wejścia całej orkiestry brzmienie niesamowicie narasta, aż do iście apokaliptycznej eksplozji, niesamowitego dźwiękowego obrazu burzy i zagłady, świetnie spuentowanego gryzącą, świdrującą uszy solówką gitarową; całość pięknie się wycisza, przechodząc w ciepły, melancholijny obraz poranka po burzy i potężną, symfoniczną kodę z wyeksponowanym chórem. Znów: całość budują szczegóły – ot, choćby subtelne wejścia wiolonczel i kontrabasów podkreślające basowy pochód w pierwszej części utworu, bluesująca gitara ciekawie uzupełniająca się z orkiestrowymi dodatkami w początkowej części czy melancholijne trele oboju we fragmencie obrazującym poranek. A przecież jest jeszcze „In Held ‘Twas In I”. Z piękną, rozlewną kantyleną orkiestry, jakby zapożyczonej z IX Symfonii Antonina Dvoraka. Z uroczymi dodatkami fletu, budującymi klimat piosenkowej części „In The Autumn Of My Madness” i niesamowitym rozwinięciem instrumentalnym, gdzie dramatyczny gitarowy pasaż płynnie przechodzi w aranżację orkiestrową. Z potężnym, podniosłym, orkiestrowo-chóralnym finałem… Powalające wrażenie.
Płyta cieszyła się dużym powodzeniem; na liście „Billboardu” dotarła do 5. miejsca – najwyższego, jakie zajęła kiedykolwiek płyta Procol Harum („Konkwistador” na singlu dotarł do miejsca 16.). Z uwagi na kwestie wydawnicze (nie do końca jasne kwestie własności taśm-matek), „Live In Concert With The Edmonton Symphony Orchestra” przez całe lata była nieosiągalna na srebrnym krążku (nabywając z czasem statusu niemal mitycznego). Wreszcie w roku 2002 ukazało się wznowienie, wzbogacone o „Luskus Delph” (fajne wykonanie, bez przesadnego dociążania orkiestrą). I dla każdego fana rocka progresywnego jest to jak najbardziej obowiązkowy rozkład jazdy.