Pierwsze co się rzuca w oczy, to absolutnie zajebista, pop-artem zalatująca okładka. Potem daje po oczach zdjęcie zespołu w środku - pomijam fakt, że chłopaki wyglądają, jak wyjęci z żurnala. Ale te makijaże, tapiry... prawdziwy orgazm dla miłośnika kiczu. Panie i panowie - Duran Duran z płytą "Rio". Jednym z najlepszych osiągnięć plastikowego poprocka lat 80.
Przyznam bez wstydu, że lubię i ten album i ten zespół. Nie mieli chłopaki ambicji zmieniać świata - chcieli tylko grać swoja muzę i wyhaczyć tyle lasek, ile się da. No dobra, ok, założenia mieli może ambitne. Ale nie można przy nich trwać, gdy nazwę pożycza się z komiksu "Barbarella", prawda? (Filmu chyba bardziej? – przyp. Redakcji) Dlatego Duran Duran najpierw zajęli swoje miejsce w gronie gwiazd nurtu New Romantic, a potem - w gronie gwiazd w ogóle. Krokiem w gwiazdy był dla nich drugi album - "Rio".
W porównaniu do debiutu słychać tu, że panowie popracowali nad kompozycjami i produkcją. Zwłaszcza nad produkcją, dzięki temu płyta po trzydziestu latach nie brzmi tandetnie, tylko soczyście i świeżo. Tak, tak - świeżo. I jeśli ktoś ceni sobie pop unurzany w funky, podlany rockiem i doprawiony celowo przerysowanymi tekstami - to jest cos w kategoriach "must have".
Są tu trzy megahity zespołu. Od pierwszego z nich album się w ogóle zaczyna - "Rio" to pędząca do przodu kompozycja porywająca rytmem i wpadającym w ucho refrenem. I z obowiązkowym tekstem o dziewczynie z imieniem jak w tytule tańczącej na parkiecie. I z solóweczką saksofonu tak stylową, że aż włoski na karku stają dęba. A kilka numerów dalej - "Hungry Like A Wolf". O tym, że "dopadnę cię, mała, bo jestem głodny jak wilk". Wyśmienita porcja funky wprost zapraszająca do tańca. Chyba mój ulubiony przebój DD w ogóle. Albo jeden z dwóch ulubionych - tym drugim jest przedostatni na płycie "Save A Prayer". Reminiscencja New Romantic. Wspaniała ballada z rozlewającymi się klawiszami, charakterystycznym głosem Simona Le Bona, z odpowiednio "udramatyzowanym" tekstem, choć, na mój gust... Facet podrywa pannę, idą na całość i on rozwiewa jej rozterki moralne tekstem "nie módl się za mnie teraz, modlitwy zachowaj na jutrzejszy poranek". Piękne :)
Ale to nie jest tak, że trzy hity i sześć zapychaczy miejsca. Bo i "Lonely In Your Nightmare", i "Hold Back The Rain", i "New Religion" to kolejne potencjalne hity. W dodatku płyta kończy się czymś tak cudownie intrygującym, jak "Chauffeur". Datowane toto jest na 1978 rok i... no cóż. Inspiracje Kraftwerk były jedną z głównych sił napędowych Duran Duran. W tym kawałku słychać to doskonale - mechaniczny rytm, jakby repetytywna melodyjka. Siła prostoty po prostu. I wspaniałe zakończenie wspaniałej płyty.
Remaster, który posiadam, wzbogacony jest o trzy teledyski - do przebojów wymienionych już przeze mnie. Są bardzo... bondowskie. I dekadenckie. Ale przede wszystkim bondowskie. I nie dziwię się, że już parę lat później Duran Duran zaśpiewali "Meeting you, with a View To A Kill" :) Mało który wykonawca pasował do bondsongu bardziej.
A dlaczego Duran Duran dziś właśnie?
Od redakcji:
Bo wakacje, redaktory się porozjeżdżały po świecie i nie ma kto pisać. Tylko Kapała snuje się po redakcji i płacze, że też by chciał gdzieś pojechać, ale nie może. I też nie ma z niego wielkiego pożytku. Dlatego publikujemy (oczywiście za zgodą autora) recenzję płyty zamieszczoną wcześniej na jego prywatnym blogu. Płyta na tę porę roku idealna, a teledysk do „Rio” jeszcze bardziej. Oho, Kapała zmienił melodię narzekania – teraz gdera, że Tarkus mu chleb zabiera, bo on też chciał coś o „Rio” napisać. Trudno – trzeba było się pośpieszyć.