Zmysłowe piękno
Ileż to czasu zabierałem się do recenzji tego albumu? The Absence ukazało się pod koniec maja, a poznawałem je głównie na przełomie czerwca i lipca. Już wtedy bardzo chciałem napisać rzeczoną recenzję. Obecnie mamy już listopad i gdzieniegdzie wystąpiły nawet opady śniegu. Niezbyt dobry czas na wspominanie ciepłego, wakacyjnego albumu… A może jednak?
Nie licząc Some Lessons jest to trzecia płyta Melody Gardot – bardzo zmysłowej i tajemniczej kobiety. Jednak przede wszystkim cechuje ją niezwykły głos i talent. Polskiej publiczności na pewno zapadła w pamięć przeuroczą kompozycją „If the Stars Were Mine”, którą bardzo często przychodziło mi słyszeć w kawiarniach oraz przy wielu innych okazjach. Wydaje mi się, że „Baby I’m a Fool” także przewija się gdzieniegdzie od czasu do czasu. W sumie już na debiutanckim Worrisome Heart z 2007 roku Gardot pokazała, że ma wiele do powiedzenia. Dwa lata później wydała o wiele dojrzalsze My One and Only Thril, gdzie wykorzystała jszcze więcej środków wyrazu, w tym orkiestrę. I tak oczarowała słuchaczy muzyczną wrażliwością i delikatnym głosem o pięknej, czystej barwie. W końcu stała się gwiazdą światowego jazzu. Aż trudno uwierzyć, że dziewczyna z takim talentem nie skończyła jeszcze nawet trzydziestki. Jednak jak sama mówi już w wieku 8 lat czuła się jakby miała 40 lat. Pewnie trochę przesadza, ale może coś w tym jest…
The Absence to album zupełnie inny od dwóch poprzednich. Przede wszystkim więcej na nim ciepłych dźwięków i energii. Oczywiście melancholia pozostała, ale przeniosła się do Portugalii, Brazylii lub Argentyny. Melody zawarła tu sporo elementów fado czy bossa nova, przez co jej muzyka jest teraz niczym podróż do krajów nieco bliżej równika. Tych, które chciałoby się zwiedzać w takie listopadowe, mgliste dni. Włączam The Absence i natychmiast przenoszę się na Ipanemę, do Lizbony lub inne egzotyczne miejsca (wedle uznania) i rozkoszuję tymi jakże słodkimi dźwiękami. Artystka nie przesadza jednak z eksploatowaniem żadnych inspiracji, przez co nie zapomina o swoim stylu. Jest to pewnie po części zasługą muzyków, którzy tu wystąpili, bo to oni dyktują nastrój albumu. Przepiękne, rytmiczne granie gitary przeplata się tutaj z orkiestracjami, co tworzy nastrój intymny i podniosły zarazem. Trochę grania tremolo („My Heart Won’t Have It Anyway”), bardzo zgrabnych, niemalże tanecznych rytmów („Mira”, „Iemanja”) oraz słodkich melodii („Lisboa”). Wszystko zagrane, zaśpiewane i podane w tak wysmakowany sposób, że aż trudno uwierzyć, że wszystkie kompozycje są autorskie.
Absolutnie uwielbiam minimalistyczne „Se Voce Me Ama”. Kiedy to usłyszałem pierwszy raz, musiałem koniecznie sprawdzić czy aby przypadkiem nie jest to cover jakiegoś standardu Antonio Carlosa Jobima, który jakimś cudem mi umknął. Naprawdę poczułem się jakbym słuchał prawdziwej klasyki bossa nova. Polecam także pokusić się o tłumaczenie tego portugalskiego tekstu (jak ja kocham język portugalski w muzyce!). Równie pięknymi kompozycjami są „So Long”, „My Heart Won’t Have It Any Other Way” i „Lisboa”. W sumie z czasem polubiłem wszystko, co się tutaj znalazło.
Cóż więcej mogę dodać? Bardzo wiele czasu spędziłem z tym albumem i z pewnością znajdzie się on na mojej liście ulubionych tegorocznych pozycji. Potrzeba sporo czasu, żeby The Absence odkryło wszystkie swoje wartości, ale warto poczekać. Kiedy to już się stanie będziecie wracać do tych pięknych melodii oczarowani za każdym razem jeszcze bardziej i bardziej. A jeżeli Melody Gardot jest ciągle na etapie rozwijania skrzydeł, czego jestem pewny, to następnymi albumami zatrzęsie muzycznym światem.