Franck Carducci, holenderski multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor i autor, jak sam mówi, wychował się w rodzinie, w której muzyka była sposobem na życie. Franck zaczął muzykowanie w wieku lat pięciu. W wieku lat piętnastu występował już w szeregach swojej pierwszej rockowej kapeli. W ciągu ostatniej dekady Franck zagrał na 15 płytach z kręgu rocka (nie tylko progresywnego), a w 2011 roku spełnił jedną z największych ambicji wydając swój pierwszy autorski album "Oddity".
W "Oddity" ujął Franck wszystko to, co przez wiele lat tworzyło jego muzyczny świat – słychać tu różnorakie fascynacje, od progresywnych gigantów w stylu Genesis czy Pink Floyd, po klasyczne rock'n'rollowe brzmienia Chucka Berry'ego. Ta bardzo żywiołowa płyta jest opowieścią zarówno muzyczną jak i literacką.
Już pierwszy utwór, 15-to minutowy "Achilles", wprowadza nas w baśniowy świat mitów i prastarych historii. Dalej znajdziemy odniesienia do innych arcydzieł sztuki: "Po drugiej stronie lustra", "Jabberwocka" czy "Odysei kosmicznej" Stanleya Kubricka. Malownicze obrazy, z wyczuciem pisane słowem, dopełniają wizję muzyczną artysty, która, jeśli nie wnosi nowinek do świata rocka progresywnego, to z pewnością go umila. Sześć rozbudowanych kompozycji pełnych hammondowych aranżacji, brzmień fletu i melotronu, niebanalnych partii gitarowych wiedzionych jest wokalem Carducciego - hipnotyzującym spokojnym, ciepłym tonem.
Album zaskakuje różnorodnością czasem trudnych do sklasyfikowania gatunkowo utworów. O ile "Achillesa" można nazwać utworem czysto artrockowym przywołującym na myśl wyczyny neo-progrockowych zespołów lat 90tych, jak choćby Pendragon (nawet wokal brzmi tu Barrettowsko), kolejne odniesienia, nie są już tak jasne. Jeszcze "The Quind" pobrzmiewa Pink-Floydowskimi motywami i kołysze poczuciem otwartych przestrzeni budowanych ulotnymi delikatnymi dźwiękami.
Najkrótsza kompozycja na płycie, "The Eyes of Age", jest utworem bardziej folkowym niż rockowym i zręcznie kontrastuje z następującym po nim dużo cięższym "Alice's Eerie Dream". Już pierwsze brzmienia gitary zapowiadają zmianę klimatu i przywodzą na myśl blues-rockową scenę z Erickiem Claptonem i Joe Bonamassą na czele. To właśnie ten utwór został wybrany na singiel promujący album i jego krótsza wersja (radio edit) kończy album. W sierpniu 2012 do tej właśnie kompozycji powstał bardzo ciekawy teledysk będący wizualną ilustracją warstwy lirycznej. Sam w sobie stanowi oddzielną opowieść rozgrywającą się na krawędzi między jawą a snem - rzeczywistości charakterystycznej zarówno dla Carducciego jak i dla artrocka w ogóle. To doświadczenie prawie kinowe i warte obejrzenia.
W kończącym autorską część płyty "The Last Oddity" muzyk powraca do brzmień progresywnych. Utwór zainspirowany został "Odyseją kosmiczną" i chyba właśnie dlatego można wyczuć tu jakieś pragnienie przestrzeni, wzniesienia się ponad, szybowania... Początkowo spokojna kompozycja w drugiej części przeradza się w bardziej energetyczną. "The Last Oddity" kończy się więc rockowo i stanowi mocny finał.
Nie jest to jeszcze faktyczna kulminacja albumu. Płytę ostatecznie kończy Carducci interpretacją utworu grupy będącej jedną z jego największych inspiracji. Zawarta tu wersja "The Carpet Crawlers" powinna ucieszyć fanów Genesis. Carducci oddał nią pokłon i należyty hołd mistrzom gatunku, do którego pomimo różnorodności zawartych na "Oddity" utworów, należy chyba jednak zaliczyć i ten solowy debiut artysty. "Oddity" słucha się z przyjemnością, bez znudzenia i chętnie się do niej wraca.