“Voices in the Sky” – część pierwsza.
Od dzisiaj, co piątek można spodziewać się recenzji kolejnych płyt The Moody Blues. Dlaczego akurat ich twórczością postanowiłem się zająć bardziej dokładnie? Głównie z dwóch powodów. Po pierwsze jest to jeden z moich ulubionych wykonawców, a po drugie jest to jeden pierwszych zespołów, które zaczęły grać rocka progresywnego i jako takiemu, odpowiedni cykl na naszym portalu, ponoć prog-rockowym, należy się z urzędu.
Zwykle większości umyka fakt, kariera The Moody Blues nie zaczęła się od „Days of Future Passed”, tylko ponad dwa lata wcześniej i to od bardzo mocnego wejścia. Moodies wzięli się z Birmingham, gdzie funkcjonowała bardzo prężnie miejscowa scena muzyczna z której wywodziły się też takie sławy, jak The Move, czy The Spencer Davies Group. Ale na początku był to zespół, który nawet nie wiedział dobrze jak się ma nazywać. Najpierw było Denny Laine & The Diplomats, potem MB Five, bo zespół w jakiś sposób chciał się odwdzięczyć lokalnemu browarowi Mitchell & Butler, który dość hojnie wspierał klub muzyczny „Carlton Ballroom”, w którym zespół znalazł sobie wygodną przystań, a i przed The Moodies też nie zamknął kieszeni. Potem zmienili nazwę The Moody Blues Five, aż w ostateczności stanęło na The Moody Blues.
Szybko prowincjonalne Birmingham stało się dla nich za małe, zapragnęli większej kariery, niż tylko lokalna i wydawało się, że los się do nich uśmiechnął. I to bardzo szeroko. Pod koniec 1964 roku podpisali kontrakt z Deccą (to ci, co pogonili Bitli J ), szybko wydali pierwszego singla, który przepadł, ale drugi, „Go Now” – jebut! Numer jeden w Wielkiej Brytanii i pierwsza dziesiątka za oceanem! Lepszego początku kariery nie można było sobie wyobrazić! Niestety wszystko były to miłe złego początki. Żaden z następnych singli nawet nie zbliżył się do pierwszej dwudziestki, a wydana w lipcu 1965 roku duża płyta „The Magnificent Moodies” też przepadła. Zespół jeszcze walczył przez jakiś rok, między innymi wziął ich pod opiekę Brian Epstein i nawet trasę z The Beatles zagrali, ale nie przełożyło się to na jakieś bardziej wymierne efekty. W jesieni 1966 roku Laine, który w tym czasie był liderem grupy, stwierdził, że nie ma już sensu się szarpać i rozwiązał zespół. I w ten sposób zakończył się pierwszy okres działalności The Moody Blues. Ale już miesiąc później Edge, Pinder i Thomas postanowili, że jednak będą dalej kontynuować działalność.
Ale wróćmy do płyty, bo przecież on jest głównym tematem niniejszego wypracowania. Czy naprawdę nie zasłużyła na większą życzliwość publiczności? Czy nie jest niesłusznie lekceważona i zapomniana? Może na przykład dlatego, że nie śpiewa na niej Hayward, tylko Laine? Przede wszystkim jest inna od pozostałych. W tym czasie Moodies byli jedną z wielu brytyjskich grup grających niezbyt wyszukaną mieszankę popu i rhythm’n’bluesa – powiedzmy, było to nieco bardziej popowe od Spencer Davies Group. Nawet długo tego na kompakcie nie wydawano, dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych, w momencie, kiedy wszystkie inne płyty The Moodies od wielu lat były dostępne na nowym nośniku. I chyba gdzieś wtedy ją usłyszałem po raz pierwszy ją usłyszałem, zapewne w Wieczorze Płytowym. Tomek Beksiński, który to puszczał, powiedział, że robi to li tylko z kronikarskiego obowiązku, bo nie znajdziemy tu wiele ciekawego. Faktycznie, słaba płyta – i covery i kompozycje własne są w większości mdłe i bez wyrazu. Znajdziemy na niej raptem trzy dobre piosenki – „Go Now”, "Can't Nobody Love You" i "It Ain't Necessarily So". Pozostałe dziewięć – do zapomnienia. Nic dziwnego, że pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował. Aha, co ciekawe – „Go Now” to JEDYNY singiel numer jeden Moodies na listach przebojów w Wielkiej Brytanii.
Słuchałem tego może ze trzy, góra cztery razy w życiu. Pierwszy raz w Wieczorze Płytowym te prawie ćwierć wieku temu, drugi raz z okazji strzelanki do Moodies na forum u Dinozaurów, a z okazji tej recenzji ze dwa razy, ostatni raz przed chwilą. I na tym poprzestanę.
Prawdziwe The Moody Blues zaczęło się dwa lata później, od tej płyty.
PS. Jak wówczas się często zdarzało, Jankesi wydali debiut The Moody Blues po swojemu – to znaczy zmieniony, zestaw utworów, zmieniony tytuł i nawet nieco zmieniona nazwa zespołu. Wyszło to jako The Moody Blues#1 – „Go Now”, a zestaw utworów był taki:
Side One
"I'll Go Crazy" (Brown) – 2:08
"And My Baby's Gone" (Laine, Pinder) – 2:15
"Go Now" (Banks, Bennett) – 3:10
"It's Easy Child" (Kay Bennett, Sue Sandler, Gene Redd) – 3:10
"Can't Nobody Love You" (Mitchell) – 4:00
"I've Got a Dream" (Barry, Greenwich) – 2:50
Side Two
"Let Me Go" (Laine, Pinder) – 3:08
"I Don't Want to Go on Without You" (Bert Berns, Jerry Wexler) – 2:45
"True Story" (Laine, Pinder) – 1:40
"It Ain't Necessarily So" (G Gershwin, I Gershwin) – 2:47
"Bye Bye Bird" (Williamson, Dixon) – 2:50 (misspelled as "Bye Bye Burd" on back cover and label)
"From the Bottom of My Heart (I Love You)" (Laine, Pinder) – 3:20