„Voices In The Sky” – Historia The Moody Blues płytami pisana.
Pułkownik Wieniawa, anonsowany przed tygodniem, powiedział, że nie wystąpi z okazji recenzji takiego badziewia, bo oficer kawalerii musi się szanować.
Powiedziałem Naczelnemu, że jeżeli mam zrecenzować “The Other Side of Life”, to powinienem dostać dodatek za pracę w warunkach szkodliwych dla zdrowia. Na to on, że sam sobie wziąłem The Moodies na tapetę, to teraz sam mam sobie z tym poradzić i żebym się od niego od…dalił rączo.
Niestety, „The Present” okazało się już ostatnią w całości tak naprawdę udaną płytą The Moody Blues, a od „The Other Side of Life” zaczęły się płyty takie sobie, średnie, marne i, w najlepszym wypadku, całkiem niezłe. Ta kwalifikuje się raczej do grupy marnych, chociaż po wczorajszym, wieczornym odsłuchu stwierdziłem, że mimo wszystko tego da się słuchać bez poważniejszych sensacji żołądkowych i w zasadzie tak zupełnie nieudana jest tylko jedna piosenka – „Slings and Arrows”. Ale to i tak nie zmienia faktu, że wena twórcza opuściła The Moodies i udała się w nieznanym dla zespołu kierunku – wydali dużą płytę, mając materiał na dobrego singla lub niezłą EPkę. Właściwie jedynym utworem, który naprawdę zasługuje na uwagę to „The Other Side of Life”, dobra melodia, efektowna aranżacja, rozmach – chyba ostatni klasyk zespołu. A reszta to już… Trudno cokolwiek tam wyskrobać. Chyba jeszcze jako tako wypada dość dobry „It May Be A Fire”, oprócz tego sympatyczny, chociaż nieco banalny „Your Wildest Dreams”, do tego całkiem przyzwoita ballada „I Just Don’t Care” i stosując nadzwyczaj łagodne kryteria selekcji, może jeszcze ze dwa, trzy utwory. Wychodzi, że nawet dosyć sporo się tego zebrało, ale i tak „The Other Side of Life” jest po prostu słabe i gdyby nie utwór tytułowy, nie byłoby sobie co nią głowy zawracać. Nawet nie mam jej w całości, tylko kilka utworów zrzuconych na jakiegoś CD-R i tylko ze względu na recenzję zmuszony byłem tego znowu posłuchać od początku do końca. I nie sądzę, żeby się to mogło powtórzyć.
Warto jednak wspomnieć, że mimo wszystko płyta odniosła duży sukces komercyjny, przede wszystkim w USA (ostatnia platyna), a singiel „Your Wildest Dreams” dotarł do dziewiątego miejsca Hot 100 Billboardu i też był to ostatni duży przebój The Moodies. Przynajmniej tyle.
Za tydzień, to według niektórych, będzie jeszcze gorzej, a ja podpadnę Tomkowi Beksińskiemu.