Historia tej brytyjskiej formacji jest nieco zaskakująca. Założona na początku lat osiemdziesiątych przez Francisa Dunnery’ego, Boba Daltona i Dicka Nolana, nagrała trzy studyjne krążki (The Big Lad In The Windmill, Once Around The World, Eat Me in St. Louis), które ukazały się nakładem Virgin Records, zyskała sporo rozgłosu i... w nowej dekadzie praktycznie zaprzestała działalności. Zapomniany zespół reaktywował się już w XXI wieku pod wodzą nowego frontmana, Johna Mitchella, doskonale znanego miłośnikom progresywnego rocka choćby z Areny. Łącznikiem z pierwszym wcieleniem kapeli stali się Bob Dalton i John Beck, który nieco później dołączył do pierwszego wcielenia formacji. Wyrazem tego powrotu był wydany w 2008 roku, bardzo udany album The Tall Ships. Potem jeszcze artyści opublikowali koncertowy krążek This Is Japan (2010) i w kwietniu tego roku pochwalili się kolejnym - niżej recenzowanym - studyjnym dziełem.
Dziełem, które nie przynosi jakichś rewolucyjnych zmian w stosunku do The Tall Ships i może się spodobać jego miłośnikom. Po raz kolejny otrzymujemy bowiem niecałą godzinę bardzo sympatycznego, melodyjnego i chwilami nieco nostalgicznego grania. Styl It Bites jest idealnym połączeniem "progresywnego myślenia", (którego trudno się pewnie pozbyć, grającemu na niezliczonej ilości „progresywnych” płyt, Mitchellowi) z lekkością, swobodą i przebojowością poprocka. Przy okazji - powiedzmy od razu - Map Of The Past jest jednak mniej chwytliwy od The Tall Ships. Fajne melodie, które chce się gdzieś nucić pod nosem, wyłaniają się dopiero za kolejnym przesłuchaniem. Na poprzedniku było z tym lepiej. Warto jednak zauważyć, najlepszy pod tym względem, The Big Machine, czy tytułowy numer Map Of The Past.
Pomysł na większość kompozycji jest dosyć podobny. Dosyć zwarta, trwająca od 4 do 6 minut, forma, ciepły i lekko nostalgiczny klimat, podkreślony smyczkowymi partiami instrumentów klawiszowych oraz zgrabnymi harmoniami wokalnymi dodającymi całości nieco lukru. Ten ostatni jest oczywiście, tu i tam, odpowiednio tonowany przez mocniejsze gitarowe riffy. Tej zadziorności mamy więcej choćby w najmroczniejszym w zestawie Wallflower. Muzycy potrafią też czasami przyspieszyć (Flag, Cartoon Graveyard) i dla kontrastu poballadować (Clocks, The Last Escape). Wraz z Send No Flowers liźniemy także odrobinkę symfonicznej muzyki filmowej. Trudno zatem tej najnowszej propozycji It Bites odmówić różnorodności, tym bardziej, że muzykom udaje się uciec od progresywnej sztampy, idącej pod rękę z patosem i wszechobecnymi dłużyznami. Przyjemna to, choć niepowalająca na kolana płyta. Okraszona do tego naprawdę ładną okładką nawiązującą do tytułu i tematyki albumu.
Album ukazał się także w wersji 2CD. Na dodatkowym krążku znalazło się 6 starszych utworów grupy zarejestrowanych na żywo.