„Nic tak nie inspiruje jak rozpieprzony związek” – takimi słowami opisał fragment własnej twórczości Olaf Deriglasoff podczas jednego z łódzkich koncertów w 2011 roku. Podobny cytatem skomentowała swój najnowszy album - Little Broken Hearts – Norah Jones w wywiadzie dla Rolling Stone: „wszyscy wokół powtarzali mi, że najlepsze piosenki powstają wtedy, gdy przechodzi się w życiu trudny okres… okazało się, że to prawda”. Rozpoczynająca ten album, kompozycja „Good Morning” nie pozostawia wątpliwości, w jakim nastroju utrzymana jest cała warstwa liryczna tego krążka – „Good Morning / Why did you do it? / I couldn’t Steep / I knew you were gone / Our loving is all I was after / But you couldn’t give it / So I’m moving on”.
Cierpkie słowa zanurzone zostały w oszczędnych, subtelnych kompozycjach, co nadaje całości mocno lirycznego i osobistego wyrazu. Czy muzycznie nastąpiła tak zapowiadana przez artystkę zmiana stylistyki? Nie zaryzykowałbym, aż takiego stwierdzenia – z pewnością jest to próba poszukiwań nowej drogi, która wyniknęła zapewne z podyktowanej emocjami chęci buntu. Jazzowych nut jest tutaj jak na lekarstwo i uważam to za plus, bo piąty z rzędu album niewiele odbiegający od Come Away With Me byłby zwyczajnie nudny. Fundament albumu opiera się na brzmieniu perkusji i basu. Te dwa instrumenty nadają ton całości, w dalszej kolejności nastrój budują dźwięki fortepianu i gitara. Wszystkie kompozycje na albumie to dzieło wokalistki i Briana Burtona (znanego bardziej jako Danger Mouse), oboje wykonali także niemal wszystkie partie instrumentalne. Od chwili gdy Norah Jones świetnie wypadła jako gość na albumie projektu Burtona – Rome (maj 2011), współpraca nad pełnowymiarową płytą była tylko kwestią czasu. Producencki kunszt Mouse’a pozwolił połączyć wielokrotnie bardzo proste partie instrumentów i stworzyć z nich piękną spójną całość w klimacie retro. Z jednej strony prostota i lekko odbarwione dźwięki przenoszą myśli gdzieś w przeszłość, a jednocześnie wokalom pozostawiono tak dużo miejsca, że Norah wspięła się na absolutne wyżyny, a jej głos jest tak plastyczny i różnorodny, że momentami słychać tu echa twórczości Alison Goldfrapp. Wystarczy wsłuchać się w „She’s 22” albo utwór tytułowy, aby poczuć klimat dobrze znany z Felt Muntain.
Zastanawiając się głębiej nad genezą tego krążka i jego oprawą ponownie możemy doszukać się pewnego połączenia pomiędzy tym co nowe, a tym co minione. Szata graficzna digipacka, kolorystyka, specyficzna książeczka/plakat i wreszcie okładka – wszystko to przywołuje wspomnienia i powraca do klimatu znanego z połowy ubiegłego stulecia. Nowy wizerunek artystki to uosobienie dziewczyny z plakatu reklamującego film Mudhoney – Russa Mayera. Tajemnicą pozostanie, czy zapożyczenie jest tylko chwilową fascynacją plakatem wiszącym w studio Mouse’a w Los Angeles, czy może filmowa historia głównego bohatera przemierzającego Amerykę w poszukiwaniu swojego życiowego miejsca jest prawdziwą alegorią do emocji jakie towarzyszą obecnie N.J. proponuję pozostać sam na sam z Little Broken Hearts i poszukać odpowiedzi na to pytanie...