Iblis to kolejna polska formacja, która w ostatnim czasie stara się zaznaczyć swoją obecność na rodzimy rynku muzycznym. W węższej świadomości mieszkańców Krakowa i okolic zespół ten istniał od 2003 roku. Od tego czasu na jego koncie pojawiły się dwa wydawnictwa demo skierowane w stronę black’n’rolla, żeby ostatecznie skręcić w bezdenną i nieco paranoidalną otchłań awangardowego metalu z blackmetalowymi naleciałościami. Dowodem zmiany kursu jest mentalne piekło, czyli Menthell – pierwszy długogrający krążek.
Słowo długogrający pada tu niejako na wyrost, wszak materiał zawarty na Menthell liczy sobie nieco ponad trzydzieści minut. Na okładce albumu, oprócz ciekawie ukształtowanej nazwy formacji, zobaczymy równie ciekawą grafikę, która wyjątkowo dobrze oddaje klimat muzycznej zawartości krążka: awangarda, psychodela, mniej lub bardziej kontrolowane szaleństwo. Ciekawostką jest to, że na odwrocie znajdziemy spis utworów opiewający na siedem pozycji, jednak po umieszczeniu płyty w odtwarzaczu okazuje się, że jest ona bogatsza o niepokojące Outro.
Nie lubię zmian, nie przepadam również za nowościami, uwielbiam za to stare, sprawdzone sposoby i rozwiązania. Wynika to przede wszystkim z gloryfikacji wygodnictwa, a tak jest zwyczajnie łatwiej. Panowie z Iblis zmusili mnie do podjęcia wysiłku intelektualnego i indywidualnego podejścia do ich niejednoznacznej twórczości. Jestem pewien, że przy Menthell idealnie trzepie się dywany, czy nawet patroszy płetwowate, ale mimo wszystko warto poświęcić to trzydzieści minut i wgryźć się w ten materiał nieco dokładniej.
Warto podkreślić, że jest się w co wgryzać. Menthell to przede wszystkim niezwykle skuteczna zabawa z konwencją i eksploracja rzadko uczęszczanych muzycznych ścieżek. Od samego początku dużo się tam dzieje, a kolejne kompozycje utrzymują zadowalający, zaskakująco wysoki poziom. Nie sposób przejść obojętnie obok agresywnej perkusji, przyjemnie pulsującego rytmu i wokali typowych dla tworów awangardowych. Tu i ówdzie daje się dostrzec narzekania dotyczące brzmienia ostatniego z wymienionych przeze mnie elementów muzycznych konstrukcji. Wyjątkowo nie mogę się zgodzić z tego typu sygnałami. Wokale zdecydowanie najłatwiej jest skrytykować, a te zawarte na Menthell może i nie powalają, ale z pewnością pasują do zaproponowanej stylistyki, a dodając do tego wachlarz dźwięków, które jest w stanie wygenerować gardziel Iblis, to nie sposób rozpatrywać ich jako słabego elementu tej konstrukcji.
Warto postawić sobie pytanie, na ile recenzja może zdradzać rozwiązania stosowane przez zespół i psuć niespodziankę z odkrywania kolejnych smaczków? Niech będzie, że określona liczba spoilerów jest dozwolona. Smaczków na Menthell nie brakuje, wszak metal awangardowy obfituje w nieoczekiwane rozwiązania i środki. W związku z tym możemy oczekiwać niekonwencjonalnych dźwięków wydawanych paszczami, teatralnych wokali, krzyków, diabolicznych chichotów, agresywnej perkusji, połamanego rytmu, trudnych do zidentyfikowania odgłosów, ogromnej dozy wspomnianego wcześniej szaleństwa, a także pojawiającego się w 12 Sycamores klaskania. Esencją atutów tego wydawnictwa jest Don’t Eat My Legs. Kiedy wydawało się, że już nie jest ono w stanie zaskoczyć, pojawił się właśnie ten utwór. To był również moment, w którym zacząłem się zastanawiać, na ile wszystko w porządku z moim stanem zdrowia, skoro coś tak odmiennego zaczyna mi się podobać w stopniu nieoczekiwanym, a usta bezdźwięcznie szepczą hypothermia...
Słuchanie Menthell jest jak nieprzemyślany skok w głąb króliczej nory, należącej do kicającego osobnika o paranoidalnych skłonnościach i niezbyt dobrej reputacji wśród okolicznej fauny. To, co znajduje się w środku, nie przypomina niczego znanego do tej pory, a brzmienie Iblis nie tylko stanowi doskonałe tło do takiej eskapady, ale także sprawia ogromną frajdę. Każde kolejne odsłuchanie stanowi nowe wyzwania i odkrywanie kolejnych interesujących elementów. Ostrzegam, że po zapoznaniu się z zawartością tego krążka postrzeganie świata może ulec zmianie! Jedna z ciekawszych tegorocznych, krajowych produkcji.