Nie lubię Hipgnosis. Za tym stwierdzeniem nie stoją żadne personalne zatargi, czy szczególnie ukierunkowane animozje. Nie lubię twórców krążka Relusion, bo udało im się stworzyć album, który przysporzył mi dużo problemów. Nie przypominam sobie innej płyty, do której musiałbym podchodzić tyle razy i porzucać ją pokonany. Nie jestem pewien, czy spotkałem się już z materiałem, który intrygowałby i irytował mnie równocześnie w ten specyficzny sposób. Nie lubię ich też dlatego, że stworzone przez nich dźwięki mimo dużej płynności i nieprzesadnego przeładowania treścią są na tyle wymagające, że trudno jest się w nie wgryźć robiąc coś innego, a często nawet mimo szczerych chęci nie jest to sprawą prostą.
Hipgnosis jest projektem powstałym w Krakowie w 2004 roku. Tworzą go muzycy, którzy mają papiery na granie, ale zgodnie uznają, że to właśnie twórczość pod szyldem tego zespołu jest dla nich nowym, muzycznych początkiem. Wspomniany restart twórczości wiążę się z pewną tajemnicą. Członkowie Hipgnosis konsekwentnie odcinają swoje życie prywatne od twórczości muzycznej. Nie publikują swoich fotografii, używają pseudonimów, a podczas koncertów skupiają się na operowaniu dźwiękiem do minimum ograniczając konwersacje na linii muzyk – fan.
Relusion to trzeci, studyjny album w dorobku grupy. Nazwa krążka stanowi wypadkową dwóch słów: religion i delusion. Podobną grę słowną zastosowano przy tworzeniu nazwy grupy, choć składniki użyte w tej konstrukcji, pozostawiają pole manewru przy interpretacji. Właśnie o wspomniane interpretacje muzykom Hipgnosis chodzi, czego idealną wykładnią jest nietypowy koncept płyty Relusion. Myśleć i to niezależnie, bez powielania poglądów, bez narzucania konkretnego sposobu postrzegania otoczenia i faktów – do tego chce nas zmusić krakowska grupa. Odnosi się to do życia jako takiego, ale i do materiału zawartego na krążku. Cel z pewnością jest szczytny, środki użytego do jego realizacji ciekawe, ale ogrom nawiązań, symboli i innych podszeptów zawartych we wspomnianym materiale jest na tyle duży, że trzeba mieć w sobie sporo samozaparcia, żeby je odnaleźć i przetrawić.
Zdecydowanie należy wspomnieć o oprawie graficznej tego wydawnictwa, która robi ogromne wrażenie. Na okładce i w książeczce można znaleźć prace Tomasza Sętowskiego, które są efektem jego wycieczek do krainy fantazji. Strona wizualna idealnie uzupełnia się z brzmieniem albumu, co nadaje całości dodatkowego kolorytu.
Wśród inspiracji Hipgnosis często wymienia się Pink Floyd i Tangerine Dream. Wydaje mi się, że echa dokonań wspomnianych projektów przemawiają przez dźwięki zawarte na Relusion. Na szczęście brzmienie zespołu zostało wzbogacone o znaczne ilości charakterystycznych, wysuniętych partii instrumentów klawiszowych i kosmicznych dźwięków generowanych przez syntezatory. Płytę Relusion trudno jest jednoznacznie sklasyfikować gatunkowo, choć z pewnością jest to odważnie poczyniona mieszanka space rocka z elementami elektroniki i ambientu. Ten album ma niesamowite momenty, wśród których nie sposób nie wspomnieć o partii klawiszów w The Garden, solówce gitarowej z Large Hadron Collider, syntezatorów w Dr What, czy hipnotycznych, charakterystycznych wokalach rozsianych po całej płycie. Tych smaczków – muzycznych i pozamuzycznych – jest zdecydowanie więcej, a odkrywanie ich sprawia naprawdę dużo przyjemności. Dlatego warto wraz z Hipgnosis wybrać się w kosmiczną podróż pełną znaczeń i interpretacji.
Jednak trzeba podkreślić, że Relusion oprócz rzeczonych smaczków, ciekawych pomysłów i rozwiązań, zawiera znaczący element, który może być nie do przejścia dla przeciętego zjadacza muzycznego chleba – czas. Krążek zawiera sześć kompozycji o łącznym czasie trwania przekraczającym siedemdziesiąt minut. Należy liczyć się z tym, że pojawia się na nim duży ciszy, spowolnień, które nie wydają się wymuszone, ale jednak mogą zmęczyć. Album polecam szczególnie fanom progresywnego grania, którym niestraszne są dwudziestominutowe suity i którzy takie kompozycje są w stanie docenić, bo z pewnością jest nad czym pochylić głowę.