Tune to formacja powstała w Łodzi w 2009 roku. Na jej koncie znajduje się wydany w dwa lata później krążek Lucid Moments. Zespół od samego początku funkcjonowania nie zamierzał podążać wytartymi szlakami, a raczej z dużym zaangażowaniem oddawał się karczowaniu nowych dróg. Oczywistym jest, że tworzące go jednostki, pełnymi garściami czerpały z dokonań przeszłych, muzycznych pokoleń, jednak robią to na swój własny, wysublimowany sposób. Tak też do typowego rockowego składu dokooptowany został akordeonista, który skutecznie pomaga odrzucić stereotyp przyklejony do tego instrumentu jak guma do podeszwy.
Płyta została wydana z użyciem coraz rzadziej wykorzystywanego jewell case’a. Przy czym należy zaznaczyć, że wydawnictwo wcale na tym nie traci, bo w tym przypadku udało się wykorzystać wszystkie walory tego rozwiązania. Okładka to zdjęcie półpiętra starego budynku. Przez okno nieśmiało wpada światło, które uwydatnia drugą świeżość wnętrza. Na ścianie stanowiącej główną część okładki widać zarys sylwetki unoszącego się człowieka, co wzbudza skojarzenie z duszą wyrwaną ciału zmierzającą ku innej rzeczywistości. W kontekście tematyki albumu jest to szalenie sugestywna fotografia.
Zespół powoli zaczyna słynąć z nietypowych, łamiących pewne przyjęte konwencje sesji zdjęciowych. Jedną z nich możemy zobaczyć w skromnej książeczce. Ciała członków formacji, jak zawieszone w gęstym powietrzu unoszą się swobodnie w postfabrycznych pomieszczeniach. We wspomnianej wkładce zostały umieszczone również teksty utworów. W tym przypadku można narzekać jedynie na rozmiar czcionki, która mogłaby być nieco większa.
Ludzie przychodzą i odchodzą, mijając nas pozostawiają po sobie historie pełne zawodów, pasji i doświadczeń wplecionych w szarą, chaotyczną rzeczywistość. Wykorzystanie takich historii w tworzeniu koncept albumu pozwala na nadanie muzyce dodatkowej głębi, drugiego, trzeciego dna, a co może najważniejsze – autentyczności. Taka jest płyta Lucid Moments – niebanalna, intrygująca, szalenie prawdziwa, a przez to również przygnębiająca. Wrażenia zrodzone podczas słuchania tego krążka są tymi, przez które sięga się po muzykę i tymi, przez które się do niej wraca. Jest to niewątpliwie spowodowane warstwą muzyczną, która powstała z wykorzystaniem wcześniej wspomnianego akordeonu, kreatywnej i odważnej gry gitary prowadzącej, sprawnej sekcji rytmicznej i nietypowej barwy głosu wokalisty, często sięgającego po teatralne środki wyrazu. Wymienione elementy skutecznie ze sobą współgrają tworząc atrakcyjną całość. Zespół nie boi się eksperymentować, tworzyć rozbudowane kompozycje, manipulować przestrzenią i bezdźwiękiem. Wszystko to namiętnie splata się z historią Michaela – podmiotu historii zatytułowanej Lucid Moments, który zagubił się we współczesnym świecie. Raz po razie przeżywając historię Michaela coraz bardziej nabrzmiewa we mnie obawa przed zerknięciem w lustro, które może uzmysłowić mi, jak wiele Michaela i jego problemów znajduje się we mnie samym.
Lucid Moments to krążek obok którego trudno przejść obojętnie, trzeba go poczuć, strawić i przyswoić od początku do końca w pełnym skupieniu. W innym wypadku można wyrządzić sobie krzywdę zbyt powierzchownego podejścia do tematu, przed czym zdecydowanie przestrzegam!