To jest ta druga ofiara mojej przeprowadzki. Tyle, że miała trochę szczęścia, bo udało mi się ją znaleźć. Po roku. „Palace Springs” Hawkwindów nie miało i dalej pozostaje „Mising In Action”. A miałem takie książeczkowe wydanie z Castle Communication, co jak się te wszystkie sześć płyt ustawi w kolejności chronologicznej, to widać napis Hawkwind.
Ale wracając do Exhibit A – co prawda na progarchivach piszą, że to neo-prog, ale proszę się nie dać zmylić. „Make Mine A Lobster” to uczciwy AOR, tylko, że w brytolskim wydaniu.
Czasami zespołom wydaje się, że wystarczy coś nagrać i już jest z tego płyta. A Gucio! Po to kiedyś z piekielnych otchłani wynurzył się pierwszy producent płytowy, żeby to co się nagrało w składzie sekcja, gitara, klawisze i wokal, brzmiało trochę inaczej niż tysiące innych płyt nagranych w składzie sekcja, gitara, klawisze i wokal. Niestety, może i ludzie z Exhibit A byli umówieni z jakimś producentem, ale na sesję „Homara” na pewno nie dotarł. To jest dokładnie ta sama przypadłość, co na przykład „Angel of My soul” Ricka Millera – dobre piosenki, tyle, że praktycznie pozbawione jakiejkolwiek produkcji i aranżacje też wszystkie na jedno kopyto. Na pewno całość ratuje bardzo przyjemne brzmienie instrumentów klawiszowych, chociaż momentami za bardzo dominują, spychając gitarę na drugi plan.
Przy pierwszym odsłuchu nowy Exhibit A specjalnie mnie nie zachwycił. Przy kolejnych też nie, ale pozostało dobre wrażenie po kilku fajnych rockowych piosenkach, a to chyba najważniejsze. Bez wzlotów, bez upadków – równo od początku do końca, od pierwszych taktów „Touch The Stars” do ostatnich dźwięków „Scenario”.
Zespół powstał jeszcze w latach osiemdziesiątych i słychać, że właśnie muzyką tamtego okresu przesiąknął – Asia, Journey, solowy Wetton, Styx, może być Magnum. Gdyby jeszcze jakaś lepsza produkcja… No nic. Lubię takie granie, siedem gwiazdek z małym minusem mogę dać.