Jak na prog-metyl wcale niegłupia płyta. I to z dosyć nietypowego regionu, bo od bat’ki Łukaszenki. To znaczy – zespół z Białorusi, ale album wydał rosyjski Mals. Można powiedzieć, że wszystko zostało w rodzinie.
Właściwie muzyka In Search For jest sztampowa, oczywista i przewidywalna jak sto pięćdziesiąt – prog-metal z gotyckimi naleciałościami – samo to wystarczy, żeby unikać szerokim łukiem. Ale jest „ale”, albo nawet kilka „ale”. Po pierwsze płyta jest zupełnie znośna muzycznie. Żadna rewelacja, żaden z utworów nie rzuca na kolana, ani nie aspiruje do obecności na jakimś składaku typu „The Best of”, jednak „Fatih” słucha się całkiem przyjemnie, a miejscami (suita „In Search of Faith”) nawet bardziej niż całkiem przyjemnie. Dzieje się to też z powodu drugiego „ale” – dobra produkcja i więcej niż dobre aranżacje. Gdyby In Search For porównywać do kogoś, albo do czegoś, to jest to nieco bardziej metalowy Ayreon, albo nieco bardziej gotyckie Star One – trochę podobne klimaty. Ale najnowszy Star One przy tym krążku nie istnieje.
Im więcej poznaję zespołów zza naszej wschodniej granicy, tym częściej wzdycham – dlaczego nasi tak nie potrafią. Pod względem kultury muzycznej bracia Słowianie ze wschodu biją naszych muzyków na łeb na szyję. Są lepsi technicznie, bardziej wszechstronni, a przede wszystkim są lepiej wykształceni. Oczywiście, że znajdą się i u nas świetni muzycy o szerokich horyzontach, ale to raczej wyjątki, a nie stan powszechny. Wiele razy o tym pisałem, ale powtórzę i teraz – nasze grupy rzadko kiedy potrafią wyjść poza „żelazny” skład instrumentów – sekcja, gitara i klawisze. A jeśli nawet i tak to wszystko „poustawiane” jest jedno przy drugim, jak kołki w płocie – głębia, przestrzeń są zjawiskami praktycznie nieznanymi. A „Faith” brzmi czysto, klarownie, z rozmachem. Nie ma tak, że tu coś brzęczy, tu coś skrzypi, drażniąc narząd słuchu i powodując dyskomfort u słuchacza. Yann Zhenchak wypada w roli wokalisty wypada lepiej niż przyzwoicie, ale jako klawiszowiec jest jeszcze lepszy. Różnorodność i rozmieszczenie materiału na płycie też jest jej zaletą – są rzeczy cięższe, są i bardzo nastrojowe, jest miejsce na trochę growlu (ale na szczęście mało i raczej lajtowego), jest i na subtelny damski wokal. Jest nawet i rasowy hard-rock – „Lady of The Night”. Ale i tak całość utrzymuje „spójność fabularną”.
Jeśli osoba znana ze swojej niechęci do takiej muzyki, pisze o takiej płycie, że jest nawet całkiem dobra, dla fanów gatunku może oznaczać dwie rzeczy – albo jest to niesłuchany gniot, albo jest to płyta bardzo dobra, skoro nawet jemu to jakoś podeszło. Nie ma innego wyjścia, tylko trzeba przekonać się nausznie. Mimo tych wszystkich ciepłych słów wypisanych powyżej, uważam, że jest to pozycja dość hermetyczna, raczej tylko dla koneserów. Przeciętny słuchacz za bardzo się tutaj nie pożywi. Muzycznie trochę więcej niż sześć gwiazdek, za produkcję jedna ekstra. Czyli razem siedem. Nawet z plusem.