Będzie krótko. Rzeczowo, acz subiektywnie. Żeby nie zanudzać.
Historia Supertramp zapewne potoczyłaby się inaczej, gdyby nie ten album. Mimo kasy sponsora, mimo całkiem ciekawego debiutu, to gdyby nie Crime of The Century, dla jednych oczywista oczywistość w estradowym rozwoju grupy, dla innych magnum opus zespołu, dziś o Supetramp nikt by już nie pamiętał. A tak – dostajemy artrock w najwyższej postaci. Album, na którym królują nie pioseneczki, tylko kilkuminutowe utwory, pięknie ornamentowane całą gamą różnych instrumentów, które z rockiem progresywnym jakoś tak mniej się kojarzą. A przynajmniej nie powinny się kojarzyć. Raczej bowiem jest to zaplecze dla jakiegoś bluesa, bluesrocka, jazz-rocka czy innego country. Więc niespecjalnie pasuje do NASZEJ muzyki. A jednak…
Dwóch wokalistów, tu jeszcze nie skaczących sobie do oczu, śpiewających znakomicie. Czy to będzie absolutnie uskrzydlające School (ten fortepian grający solo w kontrapunkcie do śpiewu Hodgsona pod koniec nagrania to maestria), czy też bluesowo – rockowe, z hardrockową gitarą grającą akordy Bloody Well Right, tak znakomicie wykonane przez Ricka Davisa – każde kolejne nagranie pokazuje, jak wielki potencjał wówczas w muzykach drzemał. I jak pięknie go wykorzystali.
Właściwie nie sposób nie wyróżnić któregoś z utworów. Urocze harmonie wokalne w Hide In Your Shell (plus solówki na … pile zagrane przez nieznanego z nazwiska muzyka z ulicy), hipnotyczne rozkołysanie w Asylum. Przebojowość Dreamer, gdzie prostota dźwięków klawiszy o całą dekadę prawie wyprzedziła poczynania nowych romantyków z lat osiemdziesiątych, a zarazem usytuowała zespół tuż obok andersonowskiego Yes… Albo najdłuższy na płycie Rudy – niby artrock, ale z nutą coraz odważniej panoszącego się w ówczesnej rzeczywistości disco, wymieszanego z motownowskimi harmoniami: toż to mieszanka piorunująca wręcz! Uff, co tu dużo pisać - te nagrania chwytają za serce. Posłuchajcie końcówki w School, tak od 4’45” – niebiańska muzyka! Albo finału w Hide In Your Shell, gdy do tworzącego piękne tło fortepianu i wyśpiewującego gardło Hodgsona dochodzi saksofon Johna Helliwella. Cudo. Wspomniany Rudy – improwizowana gra zespołu w środku utworu, gitara jak z Gorączki Sobotniej Nocy i jazzujące pianino elektryczne! Plus smyczki. Genialne. Albo tytułowe Crime Of The Century. To nie gitara jest tu ważna (choć solo jest wybornej jakości), to nie śpiew Davisa (aliści ta chrypka w głosie – aż o dreszcze przyprawia) waży o jakości nagrania. Toż znowu fortepian Hodgsona potraktowany z wyczuciem perkusyjnym. Nadający rytm, wbijający akordy tak znakomicie obrazujące charakter nagrania. Maestria.
Osiem znakomitych, współgrających ze sobą, idealnie uzupełniających się i po prostu pięknych nagrań. Crime of The Century? Prawdziwie – zbrodnią jest tej płyty nie mieć.