Nadszedł oto ten dzień wiosenny, który się z angielska zowie April Fool’s Day. Czyli dzień, w który bezkarnie można z ludzi robić wariatów, wciskać im ciemnotę i robić im przeróżne psikusy i kawały. No to dzisiaj będzie o takim właśnie kawale, który nieoczekiwanie zdryfował w nieco innym kierunku, niż się wszyscy spodziewali. Ale po kolei.
Czyż trzeba przedstawiać Paryskę? Toć chyba nie ma drugiej takiej osoby, która byłaby w aż takim stopniu znana wyłącznie z tego, że jest znana. (Ci bardziej wtajemniczeni skojarzą jeszcze „1 Night In Paris”). Paris to taki showbizowy odpowiednik naszej czarnowłosej celebrytki Marty: całkiem ładna buźka, pusta główka, a gdyby nie kwestie rodzinne, nikt nie zwracałby uwagi na androny, które plecie. Jako że bycie znanym z tego, że się jest znanym w pewnym momencie się nudzi, Parysce zamarzyło się nagranie albumu pop. Co w pierwszej dekadzie XXI wieku nie jest żadnym problemem, jeśli tylko ma się kasę (a Paris ma jej przecież aż nadto): całe tabuny producentów tylko czekają i bardzo chętnie wyciągną rączki po gotówkę. Zwłaszcza, że od płyty Paris Hilton nikt przecież artystycznych wzlotów nie oczekuje, gros publiczności i krytyków i tak z założenia potraktuje toto jako swoiste kuriozum, primaaprilisowy żart, ciekawostkę, kaprys rozpuszczonej celebrytki, więc na dobrą sprawę nawet nie trzeba się starać – damy blondasce te gorsze, mniej udane, niedopracowane kawałki, a lepsze zostawimy na przykład Britney, albo którejś ze Spicetek, im zależy na tym, żeby płyty się sprzedawały, a Hiltonce już nie tak bardzo. Po prostu, money for nothing and chicks for free. Do tego technika stoi na takim poziomie, że nawet z obdarzonej niespecjalnym głosem Paryski bez większego trudu można zrobić klasową wokalistkę – wystarczy ProTools i funkcja autotune, toć teraz takie studyjne poprawki są na porządku dziennym. Album rejestrowano po kawałku przez dwa lata, udało się zebrać 11 utworów – na płytę wystarczyło. Pierwszy singel trafił na rynek na początku czerwca 2006; płyta ujrzała światło dzienne pod koniec sierpnia.
Na pierwszy rzut oka: to jest dokładnie to, czego się spodziewaliśmy. Wypieszczone, doszlifowane i dophotoshopowane do granic możliwości, wręcz przesadnie perfekcyjne zdjęcia w stylowej, utrzymanej w odcieniach złota i brązu książeczce, mała wkładka reklamowa (perfumy Heiress by Paris Hilton, torebki, zegarki damskie)… Produkt i nachalna autopromocja pełną gębą. Sam początek płyty też podjeżdża niezbyt wyrafinowanym produktem. “Turn It Up” raczej nie zapowiada specjalnie pozytywnych wrażeń: nowoczesna, cyfrowa produkcja, niezbyt ciekawie, melorecytująca Paris, niewiele muzyki, za to wiele oszczędnych basowych figur generowanych przez przeróżne elektroniczne pudełka. W „Fightin’ Over Me” dodatkowo pojawiają się smyczki w tle (to na lekki plus) i powszechnie pleniąca się w muzyce pop XXI wieku zaraza pod postacią dwóch natrętnie rapujących jegomościów (to zdecydowanie na minus). Dodajmy do tego średnio interesującą, trochę płaską interpretację wokalną i…
I wtedy następuje zwrot akcji. Niespodziewanie, zaczynają się dziać rzeczy ciekawe, przykuwające uwagę. Wystawione na pierwszy singel „The Stars Are Blind” to zgrabna, reggae’owa pulsacja sprytnie pożeniona z nowoczesną produkcją, bardzo ciepły, przyjemnie letni klimat i nieoczekiwanie bardzo pasujący do całości śpiew Paryski – czy w bardziej zmysłowych zwrotkach, czy w przebojowym refrenie. A przede wszystkim – sensowna, wielobarwna aranżacja (sporo szczegółów poutykanych w bogatym dźwiękowym tle – choćby te subtelne dęciaki) i melodyka. I nagle mamy bardzo udaną, zgrabną piosenkę pop. Zresztą w wielu krajach był to dość spory przebój, w Stanach i na Wyspach sporo zamieszał na listach.
Dalej może nie jest aż tak dobrze, ale jest w porządku. Zwłaszcza że album bardzo przyjemnie dryfuje w stronę pop-rocka zupełnie przyzwoitej klasy. „I Want You” to całkiem przyjemny, taneczny kawałek, o urockowionej aranżacji i z całkiem ciekawie różnicującą interpretację wokalną Paris: tu zmysłowa (serio!) melorecytacja, tam żywiołowy śpiew w refrenie, generalnie całość wypada całkiem stylowo. „Jealousy” zaczyna się zmyłkowo: smyczkami, sugerującymi, że będziemy mieli tu do czynienia z balladą, ale to kawałek bardzo porządnego pop-rocka, z bardzo przyjemną, zapadającą w pamięć melodią, z przyjemną ścianą gitarowego dźwięku w refrenie, z różnymi produkcyjnymi i aranżacyjnymi detalami zgrabnie poupychanymi tu i tam – choćby przewijającymi się przez cały utwór smyczkami. Serio, that’s hot. Dość podobnie wypada „Nothing In This World”, przy całym produkcyjnym, cyfrowym sztafażu, to po prostu kawałek zgrabnego, zapadającego w pamięć pop-rocka, zgrabnie żeniący gitary, dynamiczny refren i wyeksponowany, dynamiczny rytm. Zmyłkowy początek ma też „Screwed”: jakiś mało wyszukany akord gitary, monotonny, typowo dyskotekowy, rytmiczny puls – tyle że potem wchodzi gitara, pojawia się ściana dźwięku i nagle robi się z tego fajny, żywiołowy kawałek. „Not Leaving Without You” przyjemnie podjeżdża Blondie z początku lat 80. – z Paryską śpiewającą chwilami wyraźnie pod Debbie Harry. W charakterze przerywnika pojawia się ciepła, pościelowa balladka „Heartbeat” (zdaje mi się, czy gdzieś tam przebija „Time After Time” Cyndi Lauper?). Na koniec dostajemy „Turn You On” – taki sobie fragment opartego na elektronicznych brzmieniach popu nieco w klimacie dwóch utworów otwierających płytę, i całkiem przyzwoitą wersję „Do Ya Think I’m Sexy” – dyskretnie odświeżoną brzmieniowo, ale z pietyzmem i zachowaniem wierności oryginałowi i z całkiem akceptowalną interpretacją Paryski.
Niezłą niespodziankę zgotowała nam Hiltonka. Projekt, który miał być płytą-kuriozum, jednorazowym kaprysem rozpuszczonej celebrytki-milionerki do szybkiego zapomnienia, zupełnie nieoczekiwanie okazał się profesjonalnie przygotowaną, ciekawie zaaranżowaną i wyprodukowaną, interesującą pod względem kompozytorskim płytą, jak najbardziej do posłuchania – i to więcej niż raz. Co więcej, przez swoją szaloną eklektyczność i różnorodność niespodziewanie okazał się płytą stanowiącą swoisty przekrój wszelakich brzmieniowych, aranżacyjnych i kompozytorskich patentów obowiązujących w muzyce pop pierwszej dekady XXI wieku. Znana z tego że jest znana Paris Hilton nagrywająca wzorcowy album pop? Cholera, trudno o lepszy psikus wycięty odbiorcom i krytykom.