Gorączka Sobotniej Nocy, odcinek X. Dziś pora na instrumentalistów.
Muzyka disco z instrumentalną wirtuozerią niespecjalnie się kojarzy. Zresztą, wynika to z samych podstaw stylu: wyeksponowany rytm, elementy melodyczne na dalszym planie – nawet największy wirtuoz niespecjalnie będzie miał tu pole do popisu. Co nie zmienia faktu, że kilku ciekawych instrumentalistów i ładne partie solowe można znaleźć bez specjalnego wysiłku. Brytyjski basista studyjny Gary Unwin w drugiej połowie lat 70. pojawił się na kilkudziesięciu płytach i płytkach (z reguły zgromadzonych wokół Munich Machine Giorgio Morodera, bądź Franka Fariana) – i trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie: grał znakomicie, z wyczuciem podkładając rytm i improwizując linie melodyczne. Z drugiej strony Wielkiej Wody zdolnych instrumentalistów obracających się w świecie disco też nie brakowało.
Nile Gregory Rodgers (urodzony w Nowym Jorku 19 września 1952) wkroczył na scenę muzyczną w sposób dość nietypowy. Jako nastolatek grał bowiem na gitarze w zespole, występującym w… „Ulicy Sezamkowej”, z którym zresztą też jeździł w trasę. Potem zamiast u boku Ciasteczkowego Potwora, akompaniował takim artystom jak choćby Aretha Franklin, Screaming Jay Hawkins czy comba George’a Clintona – Parliament i Funkadelic. A w roku 1970 poznał młodszego o niespełna półtora miesiąca basistę z Północnej Karoliny, Bernarda Edwardsa. Wspólnie założyli The Big Apple Band; akompaniowali zespołowi o oryginalnej nazwie New York City, z którym wyruszyli w trasę po Stanach Zjednoczonych. Zespół rozpadł się po paru latach, ale do Rodgersa i Edwardsa przyłączył się jeszcze jeden muzyk, perkusista Tony Thompson. W trójkę założyli funkrockowy zespół The Boys; choć wytwórnie były zainteresowane trójką zdolnych muzyków, w podpisaniu kontraktu główną przeszkodę stanowił fakt, że cała trójka była Afroamerykanami. Znów pod szyldem The Big Apple Band współpracowali m.in. z Lutherem Vandrossem; ponieważ istniał inny zespół o tej samej nazwie – w roku 1977 na scenie muzycznej Nowego Jorku pojawił się zespół Chic. Pierwszy album – nagrany z wokalistką Normą Jean Wright pod okiem dopiero zdobywającego sławę Boba Clearmountaina. Potem z przyczyn kontraktowych musieli zmienić wokalistkę (Wright związała się kontraktem z inną wytwórnią niż Chic i nie mogła z zespołem nagrywać; poleciła swoją koleżankę, Luci Martin); w Sylwestra 1977 Chic mieli wystąpić wspólnie z Donną Summer w legendarnym nocnym klubie Studio 54, ale nie udało im się (nie wpuszczono ich do klubu). Rozdrażnieni muzycy wyładowali się podczas jam session, tworząc przy okazji nową piosenkę; pojawiające się w niej „Fuck off!” uległo zmianie na „Freak out!” – i tak narodził się utwór „Le Freak”. Zarówno singel z tą piosenką, jak i cały album – wydany w sierpniu 1978 „C’est Chic” – biły rekordy powodzenia. Następne dwa albumy – „Risque” i „Real People” – nie były może tak udane jak „C’est Chic”, ale niemniej były to dobre płyty, które odniosły spory sukces komercyjny. A potem fala disco opadła, popularność Chic zaczęła spadać i… zespół zszedł ze sceny. Na którą wracał jeszcze kilka razy. Potem, w kwietniu 1996, Edwards zmarł na zapalenie płuc. Siedem i pół roku później, w listopadzie 2003, Tony Thompson przegrał walkę z rakiem nerek… Dwa lata temu również Rodgers ogłosił, że walczy z rakiem.
Którą płytę Chic wybrać? Jak już wiemy – na „C’est Chic” jest „Le Freak”, więc dziś będzie właśnie „C’est Chic”. Album skonstruowany dość specyficznie: na każdej ze stron jest jedna ballada, dwa typowo parkietowe wymiatacze i jedna kompozycja w stylu funk.
Wymiatacz to w pierwszej kolejności właśnie „Le Freak”: mistrzostwo formy, rozpisane na dwoje głównych aktorów, Edwardsa i Martin. Cały utwór stoi na bardzo efektownej, samplowanej nieskończoną ilość razy, pamiętnej linii gitary basowej, do której Martin dokłada zmysłowy wokal. Choć i Rodgers popisuje się tu efektowną, przycinaną partią gitary; minimalnie gorzej wypada „I Want Your Love”, zgrabnie zorkiestrowana, funkująca piosenka. Nieco mniej interesująco wypadają piosenki zaśpiewane przez panów – „Happy Man” i „Sometimes You Win”. Po „Le Freak” mamy „Savoir Faire”, instrumentalną balladę przywodzącą na myśl nagrania Carlosa Santany, choć Rodgers gra na gitarze w inny sposób, bardziej jazzujący, choć nie pozbawiony nastrojowego ciepełka. Na drugiej stronie czarnego krążka balladowym odpowiednikiem „Savoir Faire” jest „At Last I Am Free” – ciepła soulowa piosenka, z subtelnym, melodyjnym śpiewem Martin. A klamrą dla całości albumu są dwa utwory funkowe (no, może bardziej smooth-funkowe), głównie instrumentalne.
„C’est Chic” to bardzo zgrabny album, o którego sile decydują tak kompozycje („Le Freak” i „Savoir Faire” to utwory naprawdę dużego kalibru), jak i bardzo efektowny warsztat zwłaszcza duetu Rodgers-Edwards. Co nie przeszło bez echa: po rozpadzie Chic na początku lat 80. obaj panowie poświęcili się z dużym sukcesem pracy jako muzycy sesyjni. Pracowali z Debbie Harry, Davidem Bowie, INXS, Madonną, Jeffem Beckiem, Mickiem Jaggerem, Grace Jones, Laurie Anderson, Duran Duran, Davidem Lee Rothem, Robertem Palmerem, Rodem Stewartem, Joe Cockerem, The Honeydrippers… Także w roli producentów.
Jutro: Gorączka Sobotniej Nocy odcinek XI – a w niej pewien zespół, którego członkowie kiedyś chcieli zostać drugimi Beatlesami.