Iście stachanowskie tempo przyjmuje ostatnio Wojtek Szadkowski. Satellite, Peter Pan, Strawberry Fields… a teraz Travellers. Jak sam zainteresowany mówi, mieszanka prog, etno, lat 80-tych, dużej ilości magii i przestrzeni. Debiutancka płyta Travellers (wywodzącego się zresztą ze Strawberry Fields – obok wiernego druha Wojtka, Krzysztofa Palczewskiego, mamy w składzie wokalistkę Martę „Robin” Kniewską) właśnie trafiła na rynek.
Jaka to muzyka? Mocno elektroniczna, nie brakuje tu programowanego rytmu, bogatego syntezatorowego tła. To „Etno” w powyższym akapicie to przede wszystkim „plemienne” rytmy bębnów. Do tego sporo gitary, od łagodnych podkładów po (okazjonalne) mocniejsze riffy, często o dość specyficznym miksie, jakby lekko zatopione w elektronicznym tle. Sześć utworów, średni czas trwania – ponad osiem i pół minuty.
“Magic” składa się z dwóch różnych części. Pierwsza, piosenkowa rozwija się powoli, spokojnie, zaczyna się od łagodnych dźwięków cymbałków, stopniowo dołączają syntezatory, gitary i sekcja. Robin śpiewa delikatnie, spokojnie, mimo że chwilami w podkładach pojawiają się mocniejsze gitary. W pewnym momencie zaczyna się druga część utworu: dużo tu elektroniki, programowanych, zapętlonych rytmów, syntezatorowych płaszczyzn, plemienno-etnicznych, transowych kanonad bębnów, samplowanych dźwięków. Całość wieńczy nieco zatopiona w elektronicznym tle gitarowa solówka. Całość nagle milknie – i znów wracają cymbałki, znów wraca piosenka. Znów wraca delikatny, anielski głos Robin… Miałem okazję widzieć ją wraz ze Strawberry Fields w Katowicach, przed Pendragonem. Nie sposób było uniknąć wrażenia, że światła sceny jeszcze nieco ją peszą. Ale ma zadatki na naprawdę znakomitą frontmankę. Do tego jej łagodny, delikatny głos (choć potrafiła zaśpiewać także bardziej ekspresyjnie) bardzo fajnie wpasowywał się w muzykę Strawberry Fields i nie tylko – bo przecież nie zabrakło „Living In The Moonlight” i „Don’t Walk Away In Silence”. Nie obraziłbym się, gdyby to Robin stanęła za mikrofonem w nowej inkarnacji Satellite…
„Letters To God” to łagodna ballada. Znów pełno tu elektronicznych dźwięków. I znów ten Głos… Znów anielski, ujmujący spokojem. Gdy w refrenie śpiewa „…lift me up, so alone…”, to rzeczywiście unosi słuchacza. Jest w klimacie tej kompozycji coś, co kojarzy mi się z „Get Down” Radiohead. Takie uczucie lekkości, swobodnego płynięcia wśród chmur… I trochę szkoda, że w pewnym momencie nagle wchodzi mocniejszy riff gitary, pojawia się mocniej zaznaczony rytm. Trochę mimo wszystko psuje wrażenie, jakie zostawia pierwsze trzy i pół minuty. Znów robi się swego rodzaju przekładaniec: łagodna ballada przełamywana cięższymi wejściami gitary.
Stosunkowo najmniej kombinacji z formą mamy w „Dreaming”: ładnej, melodyjnej piosence. „I Dream Softly” zaczyna się łagodnym wprowadzeniem fortepianu, po czym znów mamy „plemienne”, transowe bębny, lekko zatopioną w dźwiękowej materii gitarę i powracający raz po raz fortepian. Cała kompozycja stopniowo rozkręca się, nabiera mocy, potęgi brzmienia, choć co jakiś czas powraca spokojniejszy, piosenkowy fragment. „I See The Light” znów nie zawiera zbyt wielu kombinacji: to uroczo sobie płynąca miłosna ballada, bardzo nastrojowa, z idealnie wkomponowanym śpiewem Robin, z chwilami nieco oldfieldowską gitarą. Podobnie brzmiąca gitara pojawia się w finałowym, najdłuższym „The Sun”. Choć znów mamy tu plemienne bębny, mocny, programowany rytm, na którego tle Grzegorz Leczkowski wyczarowuje fajne, krótkie solówki gitarowe. Z drugiej strony nie brakuje tu momentów, gdy pojawia się ciężki, niemal progmetalowy riff. Sporo tu zmian tempa i nastroju: z całej płyty to utwór najbliższy progresywnemu graniu. Choć akurat przy tej kompozycji pod koniec ma się wrażenie pewnego wydłużania na siłę: lekkie skrócenie „The Sun” dałoby dzieło znakomite, a tak mamy ostatecznie utwór „jedynie” bardzo dobry.
Z wszelkich muzycznych projektów, w jakie Wojtek Szadkowski od pewnego czasu się angażuje, jak na razie Travellers najbardziej przypadają mi do gustu. Poszukiwanie nowych brzmień, nowych środków wyrazu bardzo udanie splotło się tutaj z ciekawymi kompozycjami, dając w efekcie bardzo nastrojową, intrygującą płytę, na pewno godną polecenia każdemu, dla kogo prog-rock to nie tylko długaśne solówki i kilkunastominutowe kompozycje, ale przede wszystkim poszukiwanie, eksperymentowanie. Trochę na zachętę – dziewięć gwiazdek. Teraz czekam, co na kolejnej płycie zaproponują Travellers. Bo to zbyt ciekawy projekt, by go porzucić.