Gorączka Sobotniej Nocy odcinek VII. Dziś sobota – więc tym razem będzie typowe disco.
Amerykanie to dość dziwny naród. Pod koniec lat 70., u szczytu popularności disco, wymyślili dość specyficzną odmianę tanecznego szaleństwa. Nazywało się toto roller disco – zgodnie z nazwą, polegało to na uprawianiu tańca połączonego z jazdą na wrotkach lub rolkach. Żeby całość nie wyglądała jak zbiorowe popisy wrestlingu – wszyscy tańczący jeździli po okrągłym parkiecie w jednym kierunku. Przy całej specyficzności – nie był to specjalnie oryginalny pomysł: imprezy taneczne na wrotkach były popularne w Ameryce w ostatniej dekadzie XIX wieku (o czym wie każdy, kto przetrwał 220 minut „Wrót niebios” Michaela Cimino – filmu ambitnego, ciekawego, zajebiście sfotografowanego, ale o jakieś 30’ za długiego). Wielka popularność roller disco przeminęła wraz z końcem ery disco, ale nadal w Stanach czy Zjednoczonym Królestwie można spotkać kluby oferujące tego typu rozrywkę – i bynajmniej pustkami to one nie świecą.
Popisy roller disco można odnaleźć także na ekranie – choćby spora część akcji filmu „Xanadu” toczy się wokół tańczących na wrotkach. W wideoklipach też można obejrzeć taniec na wrotkach. Choćby w klipie promującym pewną niezwykle popularną piosenkę z roku 1978.
Kariera Glorii Fowles w świecie muzyki pop rozwijała się do pownego momentu podobnie, jak jej o cztery miesiące młodszej koleżanki – Donny Summer. Śpiewanie w chórkach w zespole The Soul Satisfiers, pierwsze nagrania solowe – już jako Gloria Gaynor, pierwszy niewielki przebój… Przełom nastąpił w roku 1975 wraz z debiutanckim albumem „Never Can Say Goodbye”. Podobnie jak u koleżanki, pierwszą stronę wypełniła prawie dwudziestominutowa porcja muzyki bez żadnych przerw (u Gaynor były to trzy połączone w jedną całość osobne utwory), podobnie jak u Donny Summer płyta była utrzymana w stylistyce disco – i cieszyła się dużym powodzeniem. Następne płyty cieszyły się już nieco mniejszym powodzeniem, tak u krytyków, jak i publiczności. Aż do czasu, gdy jesienią 1978 na rynku pojawiła się płyta numer sześć – „Love Tracks”.
Wytwórnia i sama Gaynor na singel wytypowały przeróbkę The Righteous Brothers – „Substitute”. Do piosenki ze strony B nie przykładano większej wagi, zamiast bogatej aranżacji zaproponowano anturaż raczej oszczędny, pozbawiony nadmiaru studyjnych sztuczek i nakładek. Bardzo szybko okazało się, że prezenterzy zdecydowanie wolą grać właśnie stronę B – i wytwórnia pospiesznie zamieniła utwory miejscami; nowy singel – „I Will Survive” – bił rekordy powodzenia, stając się jedną z najsłynniejszych piosenek pop lat 70. Zresztą, oszczędna produkcja okazała się sporym atutem piosenki: „I Will Survive” to przede wszystkim popis wokalny Glorii Gaynor, świetnie, ekspresyjnie oddającej tekst piosenki – dumne wyznanie pewności siebie porzuconej kochanki, która odtrąca skruszonego partnera, próbującego powrócić do niej. Do piosenki nakręcono też wideoklip, z efektownym tańcem na wrotkach w wykonaniu Sheili Reid-Pender.
Ale nie tylko tym przebojem „Love Tracks” stoi: mamy tu porcję czystego, hedonistycznego disco („Stoplight”, „Goin’ Out Of My Head”), funkowe „Anybody Wanna Party?” i „I Said Yes”, ciepłą soulową balladę „Please Be There” i najciekawszy obok „I Will Survive” fragment płyty: przyjemnie kołyszące, dobarwione fletem, bardzo subtelnie zaśpiewane przez Gaynor „You Can Exit”.
Choć Gaynor regularnie wydawała kolejne płyty przez następną dekadę – drugiego „I Will Survive” już nie było. Tym niemniej, „Love Tracks” to płyta bardzo interesująca: nie tylko do tańca i zabawy – także jak najbardziej do posłuchania. Choćby dla porównania, jak przeciętnie w porównaniu z „I Will Survive” wypadają obecne przeboje muzyki pop.
W piątek: odcinek VIII. Blaxploitation, czarna duma, Memphis soul, Stax Records i czarna skórzana kurtka.