ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Yes ─ 90125 w serwisie ArtRock.pl

Yes — 90125

 
wydawnictwo: ATCO Records 1983
 
1. Owner Of A Lonely Heart (Rabin, Anderson, Squire, Horn) [04:27] 2. Hold On (Rabin, Anderson, Squire) [05:15] 3. It Can Happen (Squire, Anderson, Rabin) [05:39] 4. Changes (Rabin, Anderson, White) [06:16] 5. Cinema (Squire, Rabin, White, Kaye) [02:09] 6. Leave It (Squire, Rabin, Horn) [04:10] 7. Our Song (Anderson, Squire, Rabin, White) [04:16] 8. City Of Love (Rabin, Anderson) [04:48] 9. Hearts (Anderson, Squire, Rabin, White, Kaye) [07:34]
 
Całkowity czas: 44:46
skład:
Jon Anderson – Vocals; Chris Squire – Bass Guitars, Vocals; Trevor Rabin – Guitars, Keyboards, Vocals; Alan White – Drums, Percussion, Vocals; Tony Kaye – Keyboards.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,3
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,16
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,26
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,35
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,30
Arcydzieło.
,55

Łącznie 171, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
20.07.2011
(Recenzent)

Yes — 90125

Ostatni Yes wywołał w naszej redakcji bardzo ożywioną dyskusję, a przy okazji zeszło też i na starsze płyty. W pewnym momencie kolega CC stwierdził, że "Fly from Here" faktycznie nie bardzo przypomina Yes, ale "90125" również nie ma z Yes wiele wspólnego. Stanowczo zaoponowałem - Jak to nie? "Cyferki to nie Yes? Ale potem pomyślałem - Leszek ma rację. Ale jeszcze później - Nie ma. A jeśli ma, to nie tyle, żeby mówić, że ma. Bo to jest tak -  gdyby komuś bardziej obeznanemu w muzyce,  puścić jakikolwiek utwór  z "90125" (może oprócz „Cinema”) to na pewno od razu powie, że to Yes. Charakterystyczny wokal Andrsona, charakterystyczne harmonie wokalne Anderson-Squire, charakterystycznie dudniący bas Squiere'a - to wszystko na "90125" jest. Yesowe trade-marki. Tak - Leszek ma rację - spora część Cyferek ma się do poprzednich płyt (nawet "Dramy") nijak, ale wtedy Yes po prostu się zmieniło. Nie aż tak bardzo, jak on tego chce, ale trochę na pewno. Czy na lepsze? Na to akurat bardzo trudno odpowiedzieć - każdy fan ma na ten temat inne zdanie. Najlepiej powiedzieć, że była to ucieczka do przodu, wpasowanie się w nową muzykę lat osiemdziesiątych. I z punktu widzenia zespołu, był to pomysł najlepszy z możliwych. W każdym razie - tak czy tak - dzięki temu powstała jedna z najciekawszych płyt lat osiemdziesiątych.

 Kiedy jakiś czas temu, na Forum Dinozaurów robiliśmy plebiscyt na płytę roku 1983 (mamy taki "doroczną" zabawę), to "90125" zajęło piąte miejsce pozostawiając w pobitym polu min. Iron Maiden, Police, Metallikę. Była to spora niespodzianka, szczególnie biorąc pod uwagę dość mocno konserwatywne towarzystwo, które się na naszym forum udziela. Widocznie z Cyferkami jest tak jak z psami i ich właścicielami - część przyznaje się do tego, że śpi ze swoimi pupilami w jednym łóżku, a reszta  to robi - część się przyznaje, że słucha, a reszta słucha. Ja należę do tej pierwszej grupy, zawsze   "90125" bardzo lubiłem  i jak do tej pory nic mi się nie zmieniło. Od niej też zaczynałem moją przygodę z Yes i wbrew niektórym głosom – „bo nie jest dobrze zaczynać od Cyferek” -  wcale to nie spaczyło mojego spojrzenia na resztę twórczości grupy.

 Sympatia - sympatią, ale to nigdy nie przeszkadzało w raczej racjonalnej ocenie tego krążka. Nie czarujmy się - muzycznie to on taki bardzo rewelacyjny nie jest. Oprócz blockbustera "Owner of The Lonely Hearts" i   znakomitego "Hearts" (które faktycznie "stary" Yes niezbyt przypominają) reszta jest dobra, albo co najwyżej bardzo dobra, ale w większości po prostu dobra. Świecić ze wstydu oczami nie ma potrzeby, chociaż na wcześniejszych płytach możemy znaleźć sporo dużo lepszych utworów  niż "Leave It", "It Can Happen", czy "Changes" (chociażby). Ale tym razem tajną bronią Yesów był ten szósty – super-rezerwowy. Trzy lata wcześniej śpiewał na poprzednim krążku "Drama" i nieśmiało brał się za produkcję. Tym razem oficjalnie w składzie grupy go nie było, ale odegrał niebagatelną rolę jako producent.

 Ladies and gentlemen - Trevor Horn!

 Bez niego byłaby to dobra płyta, a dzięki niemu jest wybitna. Pokrótce można ująć to tak - jemu najlepiej udało się połączyć lata osiemdziesiąte z prog-rockiem. Żadna inna płyta progresywna z tamtego okresu tak dobrze nie łączyła w sobie rocka progresywnego i ówczesnych najnowszych technologii muzycznych (czasami udawało się to Genesis). Horn, Yes i ich wspólne dziecko - "90125" -  zdefiniowali prog-rocka lat osiemdziesiątych. Nikomu innemu nie udało się osiągnąć takiej symbiozy między coraz większymi możliwościami studiów nagraniowych, nowoczesnymi rozwiązaniami brzmieniowymi, a duchem prog-rocka - studio nie zabiło muzyki (jaki problem zalać wszystko plastikiem?), a specyfika muzyki nie zepchnęła producenta do defensywy (czyli nagrywamy tradycyjnie, bez nowoczesnych "udziwnień", tyle, że trochę to wszystko będzie lepiej brzmiało). Szkoda, że nikt nie poszedł w ich ślady, bo może lata osiemdziesiąte nie byłyby ostatnią dekadą, kiedy rock progresywny coś znaczył  na rynku muzycznym.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.