Kolejna biała plama na artrockowej mapie świata wypełniona. Niedawno pisałem o gitarzyście z Indonezji grającym całkiem zgrabne fusion, tym razem mamy multiinstrumentalistę (głównie gitarzystę) z Iranu, który całkiem nieźle radzi sobie w karmazynowych klimatach. Perskie King Crimson? Nie tak bardzo. Wpływ Boba Frippa słychać, nie da się tego ukryć, ale jednak Saeedi jest zbyt inteligentnym artystą, żeby tak beznamiętnie kopiować swojego idola. Słychać też, że to nie powstało w Europie, mimo oczywistych odniesień do muzyki z naszej części świata - zbyt dużo tu elementów z tamtej części świata, co oczywiście wszystko to wzbogaca i urozmaica.
"Iconophobic" to zbiór kilkunastu miniatur muzycznych trwających od minuty do nieco ponad trzech. Jest to i zaletą i wadą płyty - z jednaj strony nie sposób się tą płytą znudzić, a z drugiej strony pozostawia pewien niedosyt, bo chciałoby się, żeby niektóre tematy potrwały przynajmniej dwie, trzy minuty dłużej - cholera, zaczął się i nie skończył, urwał się w połowie.
Mamy trzynaście utworów. Każdy jest inny, na każdy jest osobny pomysł, każdy jest o czymś innym (przy tytułach zostawiłem krótkie komentarze artysty do każdego utworu), całość trwa nieco ponad trzydzieści dziewięć minut. Mimo zastosowania dość skromnych środków, wcale nie brzmi to biednie, a raczej najwyżej ascetycznie, czy kameralnie – ale wyraźnie jest to działanie zamierzone.
Lojalnie i bez bicia przyznam się, że to muzyka z zupełnie nie mojej półki, ale "Iconophobic" jest płytą oryginalną i intrygującą. Sam pomysł, wykonanie - pewien minimalizm muzyczny i jeśli chodzi o rozmiar utworów, jak i też o aranżacje. Nie jestem w stanie tak dokładnie określić na ile mi się podoba, ale mam świadomość, że jest to album wartościowy.
Mój gust podpowiada mi siedem gwiazdek, ale moje doświadczenie osiem.
PS. Mam wrażenie, że artysta chce więcej powiedzieć, niż może. Może kiedyś się to zmieni. Keep rockin'!