Ależ ta pasja bycia recenzentem czasami odbija się czkawką ! Nie zawsze przecież można opisywać to co się lubi lub przynajmniej poważa za nazwę kapeli. Niekiedy przychodzi skonfrontować swoje wybolałe już uszy z prawdziwym oporem "muzycznej materii", która sprawia fizyczny niemal ból. Będę szczery: nowa propozycja Planet X słuchana jako jedna całość jest dla mnie nie do strawienia. Na początek jednak słów kilka o samym zespole - bo to już jest zespoł, a nie solowy projekt ex-klawiszowca Teatru Marzeń Dereka Sheriniana. Obok niego w prezentowanej formacji pojawiają się znany perkusista Virgil Donati oraz gitarzysta Tony MacAlpine. Dużo wniosła ich formalna obecność ? Nieco, ale niezbyt to wychodzi na dobre. Derek przestał być wiodącym kompozytorem - jego miejsce zajął właśnie Donati ze skutkiem, najłagodniej mówiąc, nienajlepszym. Także gitara MacAlpine, często mocno wyeksponowana, nie wnosi niczego szczególnie interesującego. No dobra - spyta ktoś - ale co ci kolesie w ogóle grają ? Słyszeliście debiut Planet X ? Jeśli tak to wyobraźcie sobie cięższe brzmienie, do tego grę mniej melodyjną, za to bardziej zdającą się penetrować obszary jazzrocka, przy wciąż zachowanym, solidnym rockowym rytmie - trochę to brzmi dziwnie, ale dobrze IMHO oddaje klimat płytki. A jak debiutu nie słyszeliście to też wielkiej tragedii nie ma, bo Universe nie wnosi niczego świeżego i niekonwencjalnego do szeroko rozumianego progrocka. Przeciwnie - płytka jest wtórna, zaś Derek powtarza nie tylko swoje pomysły z poprzedniego dokonania Planet X, ale także z Falling Into Infinity Dream Theater. Co więcej - całość wywołuje u mnie wrażenie duszności i klaustrofobii, panowie unikają zmian brzmienia, nie potrafią się też pokusić o chociaż jedną, prawdziwie porywającą melodię. Cały czas słyszymy "umownie progresywny" hard-rock z mocnymi inklinacjami w kierunku jazzu, ponad którym unosi się duch Frippa oraz Hendrixa. Zaiste, lepiej już puścić sobie instrumentalne kawałki formacji Platypus czy słynnego Liquid Tension Experiment 1 & 2. Nie ma też najmniejszego sensu wyróżnianie poszczególnych utworów - mówiąc jak najogólniej - im bliżej końca tym lepiej, mniej tego amelodyjnego mieszania dla samego mieszania, a więcej ciekawych (lecz nigdy nowatorskich) rozwiązań brzmieniowych. Smutne to, że Sherinian - ongiś członek wiodącej progmetalowej kapeli teraz bierze udział w muzycznych projektach klasy B. Choć z drugiej strony - jakby wyobrazić sobie Dream Theater podązający w kierunku wytyczonym przez Dereka to człowieka oblewa zimny pot - niech już lepiej będzie ten cyborgowaty Rudess - zawsze to mniejsze zło. Oczywiście nie znaczy to, że na Universe mozna li jedynie wieszać psy. Technika muzyków jest wszak bez zarzutu, a i docenić należy swoiste szamotanie się kompozycji w ramach przyjetego schematu - cały problem polega na tym, że schemat to ciasny i wyświechtany. Nawet najpowabniejsza białogłowa w zgrzebnej sukni nie będzie wyglądać atrakcyjnie, gdy program wieczoru przewiduje zasłonięcie twarzy. Planet X sam ją sobie zakrył welonem i za to niech dostanie to na co zasłużył.