Moja fascynacja dalekim wschodem osiągnęła punkt kulminacyjny. Zastanawiałem się przez dłuższy czas, co jeszcze skrywają cienie Wielkiego Muru. O Armii terakotowej czy Dynastii Ming wiemy już wszystko, a jeśli nie to zawsze możemy zapytać prof. Googla i z pewnością przedstawi nam kilka nowych faktów i to w HD. Zgoła inaczej sprawa ma się w przypadku pana Dennisa Rea.
Pan Rea, w Polsce (chciałbym się mylić) jest tak znany, jak twórczość Czesława Juliusza Wydrzyckiego w Shenzhen. A szkoda… Dennis Rea, to amerykański gitarzysta z pogranicza jazzu, experimental rocka i word music. Współpracujący z Treyem Gunn’em (King Crimson), Bill Rieflin’em (REM) czy Hektorem Zazou (Peter Gabriel), będący pod wyraźnym wpływem instrumentalistów pokroju Klausa Schultza czy Petera Hammila. W 2010 roku wydał solowy album „Views From Chicheng Precipice”, obrazujący jego fascynację kulturą Dalekiego Wschodu.
Podróż, poprzez dźwięki dalekiego wschodu rozpoczyna 10 minutowa własna kompozycja, stanowiąca ambitną fuzję jazzu z chińską kulturą. Przenosimy się do świata malowanego strunami elektrycznej gitary. Utwór dedykowany jest mieszkańcom Seczuanu, których korzenie sięgają Dynastii Tang. W utworze czuć wyraźne inspiracje grą reprezentowaną przez Treya Gunna, kompozycja wielokrotnie nawiązuje do „Sozzle”. Utwór jest bardzo nowoczesny, a tradycyjne motywy rodem z chińskiej kultury wpisują się w klimat dalekiego wschodu, podkreślając fascynację Dennisa. Brzmienie gitary, w drugiej części utworu przywodzi na myśl, najlepsze lata grupy King Crimson i z pewnością fanom tego gatunku, skojarzy się z Red. Kolejne utwory są interpretacjami tradycyjnej muzyki chińskiej i wietnamskiej wspomaganej elektroniką. Rea udało się stworzyć album, który po pierwszym przesłuchaniu trudno sklasyfikować. Jest na tyle nowoczesny, zaaranżowany w tak niecodzienny sposób, że dopiero jego kilkukrotne przesłuchanie pozwala poprawnie określić inspiracje. Nie jest to muzyka łatwa. Wymaga od słuchacza skupienia i uwagi. Mnogość wykorzystanych instrumentów i bardzo delikatnie malowana nimi przestrzeń pozwala się zrelaksować. Z błogostanu wyrywa nas głos Catariny De Re w ostatniej kompozycji.
Pozycja ciekawa, gatunek nieprezentowany dotychczas na łamach artrocka. Płyta nie zdobędzie szturmem odtwarzaczy lokali serwujących potrawy kuchni chińskiej, ani w Polsce ani na świecie, ale z pewnością zostanie doceniona przez miłośników muzyki fusion.
Słowo o samym wydawnictwie. Kartonik w oliwkowych kolorach, w pierwszej chwili przypominający elektroniczne wydawnictwo reklamujące osiągnięcia azjatyckiej gospodarki. Sama realizacji warstwy muzycznej nie zachwyca. Poprawnie nagrana i zmiksowana, nie wypełnia sceny, tak bardzo oczekiwanymi smaczkami realizatorskimi. Uwagę, zwraca jedynie dobrze zarejestrowany puzon z fletem chińskim w utworze „Tangabata„. Od wydawnictw, tak orientalnych zarówno w sferze muzycznej jak i mentalnej, oczekuję nie tylko doznań dźwiękowych, ale też i wizualnych. Polecam, jako ćwiczenie poszerzające horyzonty muzyczne i do dobrej czerwonej herbaty.