11 lat czekaliśmy na trzeci studyjny albumy brytyjskiej grupy Portishead. Czekaliśmy, wsłuchując się we wcześniejsze wydawnictwa „Dummy”, „P” i „Roseland NYC Live”. Czekaliśmy z nadzieją, że trzecia płyta tej formacji pobudzi nas jak nie przymierzając zastrzyk z adrenaliny, powali na kolana, zachwyci i spowoduje długie chwile euforii. Cóż…….ale po kolei.
Album pojawił się w sklepach 28 kwietnia 2008. Wiele osób po wcześniejszych wyciekach materiału fonograficznego do Internetu wiedziało lub domyślało się czego można się spodziewać po nowym krążku. Quasi-Portisheadowa muzyka, bo to jest Portishead a jakoby nie był!. Pierwsze odsłuchy i pierwsze myśli: dość ascetyczny by nie powiedzieć rustykalny album, oszczędny w dźwięki, słowa i grafikę (booklet). „Trójka” – promowana na bilbordach, „trojka” reklamowana w spotach reklamowych, czy to nadal Portishead? Gdzie podział się niszowy trip-hopowy duch niezależności, buntu, prowokacji? Wszystko jakby mdłe, gra a nie gra. Album rozpoczyna utwór „Silance” 4:59. Beth, jak za„starych dobrych czasów” sama podaje nam informację o tym, że prawdopodobnie nie jest tak jakby tego chciała, zaplątana w kłamstwa, zagubiona, pytająca czy wiecie czego chcę? Utwór muzykalny, słychać i riffy gitary i sample, całkiem pozytywny odbiór. Zapowiada się całkiem przyjemnie, dynamiczne rozpoczęcie płyty i nagle wszystko się urywa. Niezły zabieg, bo można by się zapętlić w loopach i riffach. Przechodzimy do „Hunter” to już nie ten wymiar muzyki. Początek delikatny, akustyczna gitara, Beth i straszne przestery. Szukam głębszej całości, jakiegoś spoiwa, utwór jakby na EPkę do „Dummy” ale przypominam, że „Third” to nie kolejne „the best of” to nowy studyjny album legendarnej grupy Portishead. „Nylon Smile” oderwany, samotny, inny, ale czy zły? Nie! Miło się go słucha, wystukiwany rytm wpada do ucha. Czuć klimat. „The Rip”. Smutek, żal, rozgoryczanie. Aż chce się napisać: A nie mówiłem, że akcja promocyjna zakrojona na szeroką skalę źle wróży ? Niestety, tak jak lubię Portishead, tak musze z przykrością napisać, że nie jest to coś czego oczekiwałem. Nieprzemyślane granie na syntezatorach, wokaliza jak by nie do tej linii melodycznej, nie zapada na dłużej w pamięć. „Plastik” kolejny utwór nadający się na Epkę do „Dummy”. „We carry on” jak sam tytuł już mówi, idźmy dalej, to nie trip-hop! Muzyczny galimatias, wszystkiego tu dużo. Rytm żywcem zdjęty ze ścieżki dźwiękowej do równie słabego filmu „The Jackal” z Brucem Willisem z 1997 roku. Muszę przyznać, że jest to utwór zaskakujący. Z jednej strony to tania „dyskoteka” z drugiej słychać, że Adrian za wszelką cenę chciał uratować to nagranie. Po części mu się udało, gitara naprawdę „łagodzi” koncept tego nagrania. „Deep Water” a to co? Lounge lat 20? Ciekawa prowokacja muzyczna, nagranie genialne do ubierania choinki. Krótkie, zwięzłe, treściwe i miłe dla ucha. Tego z pewnością nie powiem o utworze „Machine Gun”, który jest przykładem na brak pomysłu na album. Ciężki utwór zarówno w warstwie muzycznej (chyba się starzeje, ale nie fascynują mnie już jednostajne dźwięki) jak i lirycznej. No i to pompatyczne zakończenie ‘ala„Phoenix z popiołów” Przykro mi nie udało się. To się nie sprzeda, to nie będzie grane do znudzenia, bo to nudzi już po pierwszym przesłuchaniu. I znowu załamanie rytmu, z ostrych brzmień przechodzimy do melancholii. „Small” 6:45 najdłuższy utwór na płycie. Spokojnie jest do 2,5 minuty, a potem Wielka Improwizacja! Goeff wystukuje rytm na klawiszach, próbuje wskrzesić portishead przez P, transowe, brudne, zmuszające do myślenia, a jednocześnie melodyjne i jakże urzekające. W ten sposób tego nie zrobi. Pozytywnie świecąca gwiazdka na tle szarości dnia codziennego. Jeden z najlepszych utworów na płycie. Przyjemnie nie przyjemny, ostry. Wart ponownego przesłuchania. „Magic doors” może na koniec one przeniosą nas w Beth-wymiar sprzed lat? Ciekawe rozpoczęcie! Polubiłem ten utwór, bo jest naprawdę PORTISHEADOWY. Pozytywnie zakręcony, wyeksponowane pianino nadające szlachetności. Gdyby tylko tak grali przez ostatnie 9 utworów, recenzja nie musiałaby leżeć ad akta przez pół roku. Perełka. Ostatni utwór na płycie „Threads”. Jest ciemno, chirurgicznie zimno, brudne brzmienie. A jednak się da! Szkoda, że na koniec, szkoda, że tak krótko. Szkoda………….koniec.