Jeden, krótki utwór, mała miniaturka muzyczna i już do końca dnia nie mogłem się od niej uwolnić. Byle wytrzymać do poniedziałku, o 10 otwierają sklep z jazzem, może jakimś cudem będą mieć i Gustavsena! Udało się, było, może nie najnowsze wydawnictwo, ale od czegoś trzeba zacząć. „The Ground” druga płyta norweskiego tria, urzekająca i autentyczna, jak tylko jazz potrafi być. Poszukiwałem takiego brzmienia już od bardzo dawna. Jazzowe trio z prawdziwego zdarzenia! Pięknie wyeksponowane pianino, genialne instrumenty perkusyjne i soczysty dźwięk kontrabasu. Muzyka jak najbardziej jesienna, na długie wieczory i jak to powiedział podczas koncertu „piano live” Leszek Możdżer jak najbardziej audiofilska. Album otwiera kompozycja „Tears Transforming”, powoli delikatnie wystukiwane są pierwsze takty. Od razu słuchać precyzję i cały pietyzm z jakim album został zarejestrowany. Każde, nawet najdrobniejsze uderzenie basu powoduje ruch membran i nieoczekiwane wrażenie słuchowe. Utwór harmonijny, klawisze pianina muskane z niespotykanym wdziękiem, słychać radość twórcy z tworzenia. Szwajcarski zegarek, dokładny i jednocześnie dający radość z posiadania! Nie inaczej improwizacja na najwyższym światowym poziomie. Powtarzające się akordy pianina zapadają na długo w pamięć. „Being there” wydaje się być klasykiem. Utwór nie ustępuje w niczym swojemu poprzednikowi. Przynosi radość, cieszy słuchacza każdym dźwiękiem. Lekko i przyjemnie przemija, a my wraz z nim. Dokąd prowadzą nas te dźwięki z pogranicza bytu i niebytu? Do kolejnego utworu „Twins”. Nie jest już tak porywający jak Tears Transforming. Tego można się spodziewać po trio jazzowym. Sielanka, instrumenty współgrają ze sobą w najdrobniejszych szczegółach, kilka akordów, które złożone w całość ubogacają wydawnictwo. Przechodzimy do „Curtains Aside” rzeczy fenomenalnej, nacechowanej emocjami porównywalnymi z „The great gig in the sky” w sferze instrumentów klawiszowych. Komeda, Stańko, ba nawet Ptaszyn by się tego nie powstydzili. Utwór mocny w przekazie, genialne nagranie. Chwilami przenosi nas do akordów z „Song for guy” Eltona Johna, można wysłuchać nutkę Ravelowskiego taktu. Utwór nie pozostawia słuchacza obojętnym, melodyjny, piękny zwiewny, a zarazem intrygujący. Klawisze przeplatają się z dźwiękami kontrabasu, przechodząc po całej partyturze, powracają, tworząc pętle. Narastają, to milkną. Utwór nabiera tempa, rozpędza się niczym parowóz, przewożący nasze myśli w stronę wypoczynku i wielkiego spokoju. „Kolory miłosierdzia” posiadają aurę wyjątkowości, są melodyczną kontynuacją „Curtains Asaid”, przy czym są bardziej rozbudowane. Bardzo dobrze wyeksponowane są instrumenty perkusyjne, słychać każde, muśnięcie o talerz. Słychać oddechy muzyków. Magia, jesteśmy w klubie jazzowym na najwspanialszej uczcie świata. Ta muzyka uskrzydla i daje siły na jesienne szarugi. Tord, stuka w klawisze niby od niechcenia, ale zdaje sobie sprawę z wagi kompozycji. Traktuję ją z należytym szacunkiem i to słychać. „Sentiment”, sentymenty, nostalgia, smutek. Wszystko czego zapragniecie jest w tej kompozycji. Przez moment zastanawiam się czy ja naprawdę słucham jazzowego tria z Norwegi? Chwila refleksji i celna auto riposta: tak do licha, u nich ciemno, u nich zimno, przez ¾ roku, to siedzą po barach i tworzą taką muzykę by nie odejść od zmysłów. „Kneeling down” zmiana tempa, więcej miejsca na kontrabas, perfekcyjna realizacja. Aranż przyjemny, koi nas swoimi dźwiękami. „Reach out and touch it” rozpoczyna się efektownym wstępem zagranym na kontrabasie. Będzie interesująco. Smooth Jazz w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Przepiękna kompozycja, tchnienie klasyki w objęcia nowoczesności. Utwór rzewny, ale nie przygnębiający. Dający nadzieję, malutkie światełko w tunelu. Każde uderzenie w klawisze pianina, powoduje przesłanie impulsu bezpośrednio do centralnego ośrodka nerwowego, działając jak gaz musztardowy, paraliżując i pozostawiając bez tchu. Taki właśnie jest ten utwór. „Edges of hapiness”. Tord wiedział, że kolejna kompozycja z cyklu Reach out… i nikt nie zrecenzuje jego albumu, dlatego serwuje nam utwór lekki, skoczny, ale jednak posiadający własne ja. Improwizacja porywająca, wpadająca w ucho. „Interlude” rozpoczyna się od taktów dobrze nam już znanych, stanowiących kamień węgielny „the Grodnu”. Jest to krótka improwizacja na temat, kilka słów artysty, pokazującego możliwości tych taktów i jego samego, jest czego posłuchać szkoda ze to tylko 2 minut. „Token of tango” jazz, jazz, jazz. Nie wydumany, prosty w brzmieniu, genialnie zharmonizowany, którego słucha się z niebywałą przyjemnością. Muzycy, którzy bawią się swoim talentem. Robią to co kochają, a kochają to co im najlepiej wychodzi. Miłość z odwzajemnieniem. Tytułowy utwór płyty „The Ground” kompozycja najdłuższa, jest klamrą spinającą ten piękny album w całość. Nadającą połysku, zachęcająca do ponownego wysłuchania.
Tord Gustavsen Trio. Norweski jazz, światowy styl. Dla mnie odkrycie jesieni 2008 roku! Realizacja dźwięku przypadnie do gustu nawet największym malkontentom.