Z delikatnym opóźnieniem ukazuje się u nas ta recenzja, wszak album The War Machines ujrzał światło dzienne pod koniec ubiegłego roku. Trochę szkoda, bo to rzecz godna uwagi. Ale – jak to mówią – lepiej późno, niż wcale… Długo rozwodzić się nie będę – zainteresowani zdążyli już pewnie płytę namierzyć a i słów kilka o niej przeczytać. Zatem krótko, w żołnierskich słowach przypomnę tylko, iż ten tarnowski band zawiązał się w 2004 roku i ma już na swoim koncie debiut w postaci ciepło przyjętego i wydanego w Insanity Records, The New Beginning.
Na następcy wymienionego wyżej krążka jest naprawdę lepiej. Skłamałbym naturalnie pisząc, iż artyści zabijają nas jakimiś nowatorskimi muzycznymi pomysłami i drążą niezbadane dotąd muzyczne rewiry. Nic z tych rzeczy. Bo Perihellium na The War Machines hołduje progresywnemu metalowi z jego wszystkimi zaletami i wadami. Mamy zatem tu ponad godzinę ciężkiego, metalowego grania, podzielonego na sześć długich (co oczywiste) numerów, z wyróżniającym się w tym względzie, ostatnim War Against You, liczącym sobie ponad kwadrans. Kwartet stawia na bezkompromisowość, potęgę, moc i absolutny ciężar. Jednym słowem – miłosierdzia tu niewiele dla duszyczek szukających nieco oddechu. Dowodem niech będzie otwierający całość The Machines, złowieszczo pędzący do przodu mocarnym riffem, ale i iskrzący karkołomnymi solówkami i zmianami tempa. Te wszystkie cechy spotkamy zresztą w kolejnych numerach (w Unreality dostrzeżemy nawet popisówki pod Jordana Rudessa). Powyższe uwagi wcale nie oznaczają jednak, że na The War Machines nie spotkamy ciekawych rozwiązań melodycznych, czy interesujących linii wokalnych. Te zdobią i The Machines, i Frozen Hell, i wspomniane Unreality. Kawał dobrej roboty wykonuje tu Marcin Sułek, wokalista o sporym potencjale interpretacyjnym, potrafiący śpiewać melodyjnie, ale i kiedy trzeba, groźnie zaryczeć. Tak na zupełnym marginesie – zabrzmi to może dziwnie, ale jednym z najlepszych utworów na płycie jest jedyny „instrumental” w zestawie Unnamed Syndrome (co chyba dobrze świadczy o kapeli, niekryjącej się za głosem frontmana).
Technicznie Perihellium trudno coś zarzucić. Muzycy chwilami robią takie muzyczne „wypady”, że pozazdrościć. Pozostaje tylko, jak zwykle w takich wypadkach, pytanie. Czy nie jest to czasem przysłowiowy przerost formy nad treścią? I na ile panowie faktycznie tworzą muzykę, a na ile ścigają się sami ze sobą, sprzedając progmetalową konfekcję. Paru malkontentów, przychylających się do tego ostatniego zdania, pewnie się znajdzie. Słuchając The War Machines nieodparcie nasuwają mi się skojarzenia z drugim, także ubiegłorocznym, albumem Division By Zero. Independent Harmony ma może i więcej „komercyjno – przebojowego” potencjału, jednak obie rzeczy łączy wysokiej klasy produkcja i ognisty wręcz zapał do grania.